wtorek, 31 grudnia 2013

                                              Rozdział 6



  Jego pokój, jest prawie taki sam jak mój. No może oprócz tego, że u mnie nie ma stolika, krzeseł i gigantycznego jacuzzi. Wiedziałam, że ma lepiej od nas ale że aż tak?
 -Nie zły pokoik, Finn.
 -Dzięki.
 Słyszę jak coś strzela.
 -Może wina?
 -Nie, może nie dzisiaj.
 Nalewa sobie lampkę i opiera się o szafkę. Podchodzę do biblioteczki i ze smutkiem zauważam, że wszystkie książki są identyczne jak te, które mam w pokoju. Mimo chodem, przeglądam kilka okładek.
 -No więc co, chciałeś mi powiedzieć?
 -Dobranoc? 
Parskam śmiechem.
 -A coś po za tym?
 -Tak. - Unoszę pytająco brwi. - Wygraj dla mnie. Ja wiem, że potrafisz.
 -Finnick - zaczynam - proszę mówiłam ci już, że..
 -Wiem. - przerywa mi - ale obiecaj. Jeśli on zginie, to postarasz się?
 -Ja nie wiem..
 -Tak, czy nie?
 -Tak.
 -Ekstra. O to chodziło.
 Zagryzam wargę i zastanawiam się nad jego tokiem myślenia. Dlaczego mu na tym zależy? Ok, może mu się podobam ale zawsze może sobie znaleźć inną. Nie jestem jakaś wyjątkowa.
 Nagle czuję, że Finnick obejmuje mnie z tyłu. Jest taki ciepły.
 -Hej, uda ci się. - szepta mi do ucha - Jesteś silna, inteligentna. Dasz radę.
 Nie przychodzi mi nic mądrego na myśl, więc szepczę tylko.
 -Boję się.
 -Ja też.
Otwracam się na pięcie.
 -Naprawdę? Przecież, to ja trafiam na arenę.
 -No właśnie.
Czuję, że zaraz się rozsypię. Znowu, jakaś niewidzialna siła mnie do tego pcha. Wspinam się na palce i całuję Finnicka. Jego usta, to antidotum na moje nerwy. Jestem sfrustrowana, mam problemy. Tylko w jego ramionach, mogę o tym wszystkim zapomnieć.
 -Jestem zmęczona, wiesz? 

Mówię, gdy wreszcie odrywam się od niego.
 -Tak? A jak bardzo?
 -Bardzo.

 Zupełnie nie spodziewanie, łapie mnie za nogi, przerzuca mnie sobie przez ramię i wierzgającą zanosi do mojego pokoju. Gdy kładzie mnie na łóżku, zastanawiam się, czy nie mógłby tu zostać. Nie chcę spać sama. Zawsze z kimś śpię, choćby z psem. Zbieram się na odwagę dopiero, gdy już ma wyjść.
 -Finnick, czekaj! Zostaniesz ze mną?
 -Słuchaj, ja nie wiem, czy to jest dobry pomysł byśmy.. Wiesz.
 -Tylko zostań. - Mówię szybko czerwieniejąc.
 -Dobrze.
 Pakuje się obok mnie i otacza ramieniem. Wtulam się w niego jak najbardziej, wreszcie mając chwilę do odpoczynku. Jestem zmęczona nieziemsko ale jedna sprawa, nie daje mi spokojnie zasnąć. Odwracam się twarzą do niego.
 -Powiedz mi, dlaczego ja?
 -Nie wiem. Bo jesteś wyjątkowa?  Przyglądam mu się uważnie. On coś ukrywa.
 -Nie widzisz mnie pierwszy raz, prawda? - Zastanawia się chwile.
 -Prawda. - nie poganiam go, bo wiem, że rozwinie myśl - Pamiętasz ten dzień, kiedy prawie utonęłaś? - Pamiętam, chciałam się zabić po tym, jak umarła moja matka.
 -To byłeś ty? Ten trzynastoletni chłopiec, który wyłowił biedną, roztrzęsioną dziewczynkę? I nic nie mówiąc odszedł?

- Tak.. - Teraz do mnie dociera.
-Uratowałeś mi życie i chcesz zrobić to jeszcze raz - Głaszczę jego policzek. - Ale to nie możliwe. Wiesz o tym. Mam u ciebie dług. Nie mam pojęcia, jak go spłacić. Co mogę dla ciebie zrobić?
 -Poprostu bądź. - nachyla się nade mną i odciska delikatny pocałunek.  -Postaram się - mruczę i przyciągam go bliżej. Gdy robi się naprawdę gorąco i czuję, że mam ochotę zedrzeć z niego ubranie, Finnick odsuwa się z chytrym uśmieszkiem.
 -Nie dzisiaj. Nie długo musisz wstać. - Jakby nigdy nic, opada na poduszkę obok i zasypia. Dlaczego przestał?! Nie mam siły myśleć. Sen przezwycięża. Ja również zamykam oczy. Śni mi się piękny sen.


                            ***

 Rano, znowu budzi mnie walenie do drzwi. Zaraz przyjdę, krzyczę, co najwidoczniej uspokaja natrętnego pukacza i idzie sobie. Finnick też już nie śpi. 
 - Dzień dobry, Mel. Jak się spało?
 - Wręcz doskonale. Idziemy na śniadanie? 
 - No, jestem głodny jak wilk. Zchodzę z łóżka i zastanawiam się, czy mogę się przy nim przebrać. Dochodzę do wniosku, że jest mi wszystko jedno.
 -Idę się ubrać.
 -Okey. Ej, Finnick! Nie mówmy nic nikomu, dobrze? A zwłaszcza Tomowi.
 Patrzy na mnie z lekkim zawodem.
 -N
ie chcę go dołować przed igrzyskami. - najwidoczniej mnie nie rozumie, więc dodaję - Finnick, on mnie dalej kocha. Jeśli się o nas dowie, to się załamie. Po za tym, tak łatwiej będzie mi go bronić. Potem opowiem ci o wszystkim. Idź, spotkamy się na dole.
 Bez słowa wychodzi, a ja opadam na łóżko. Chyba dobrze postąpiłam. Tom niczego nie może wiedzieć. Nie wiem, jak mógłby zareagować. Albo by chciał żebym wygrała albo by mnie znienawidził i chciał zabić. W to raczej wątpię. Jednak wolę nie próbować. 

Atmosfera przy stole jest drętwa i nie mrawa. Na ćwiczeniach utrwalałam sobie wszystko to, czego się tu nauczyłam. Broni nie dotknęłam. Cały dzień przegadałam z tym uroczym chłopcem z 3, Nedem. Tom, który nie odstępował mnie na krok, czasem wtrącił jakieś zdanie, a po za tym, był mrukliwy i małomówny. Coś jest nie tak. Może dowiedział się? 
 Pod koniec ćwiczeń z utęsknieniem spoglądam na łuki i strzelnicę. Ale jak Finnick powiedział, żeby nie ruszać, to nie ruszam. Widzę, że Tom również tak patrzy na noże. Uśmiecham się i mówię do niego.
 - Jutro, nie dzisiaj. Kiwa głową i idziemy do windy, ponieważ rozległ sie komunikat, że mamy opuścić salę. Znowu z Tomem pochłaniamy wielką kolację. Postanawiam oderwać się od wyśmienitych żeberek i zagadać, co go gryzie. W odpowiedzi słyszę, że nic. Jak zwykle. Postanawiam walić prosto z mostu. 
 - Wiesz o mnie i o Finnicku. Nie pytam się jak, tylko czy jesteś w stanie mi to wybaczyć?
 Patrzy na mnie jakbym była jakimś potworem.
 - Nie wiem - i smętnie przerzuca warzywa na talerzu.
 - Tom, wiesz, że nie chciałam cię zranić. Jesteś dla mnie najważniejszy.
 - Tak ważny jak Finnick? - odpiera zjadliwie. Rozzłościł mnie na dobre.
 - Tak! - zrywam się z krzesła - Chciałam cię przeprosić ale jak nie chcesz, to nie będę cię zmuszać! - odwracam się tyłem do niego.
 - I co teraz zrobisz? Dzisaj prześpisz się ze mną? I będzie wszystko okey? To, wyobraź sobie, wszystkiego nie załatwi.
 - Nie przespałam się z nim.
 Jeśli tak myślisz, to kompletnie mnie nie znasz.
 -Czego ja nie mam, co on ma? - słyszę, że ledwo panuje nad głosem. 
 - Rozumie mnie. Wspiera. Ty myślisz tylko o sobie, a nie o tym co ja czuję! 
 Nie jestem w stanie tego znieść. Wybiegam z pokoju i kieruję się do jedynych drzwi. Do Finnicka. Pukam. Gdy mi otwiera, rzucam mu się w ramiona i  zaczynam płakać. Nie pyta o co chodzi. Bez słowa przytula i wskazuje krzesło. Siadam i ocieram łzy. Patrzę tępo w podłogę. Czuję, że znowu ogarnia mnie złość.
 - Co się dzieje, Melissa? 
Spoglądam na sufit, a potem na  Finnicka. Z gardła wyrywa mi się  warknięcie.

- Mam pewien plan. 

-----------------------------------------------
Ja wiem, długo nic nie było ale tada!! Oto jest :3 

sobota, 14 grudnia 2013

                                                 Rozdział 5


 Rano budzi mnie pukanie do drzwi. Przepraszam, walenie. Zwlekam się z łóżka i otwieram trochę poirytowana. Przede mną stoi Ines w krótkiej, turkusowej spódniczce. Oczywiście pozytywnie naładowana.
-No nareszcie! Za pół godziny jesteś na dole umyta i przebrana! Bez spóźnień!
  I truchta w stronę innych pokoi. Jak ona daje radę cały czas chodzić w szpilkach? Co chwila wzdychając, myję się i doprowadzam do pożądku. Dziwne, że nie mam kaca. Najwyraźniej mam twardą głowę po ojcu. Uśmiecham się ponuro do siebie, wkładając legginsy i bluzkę na ramiączka. Co ja tam będę robić?
 Schodzę na dół. Najwidoczniej jestem przed czasem, bo nikogo jeszcze nie ma. Za to, stół jest zastawiony. Poczekałabym, gdyby jajecznica tak nie pachniała. Zajmuję miejsce przy stole. Usługuje mi awoks z brązowymi włosami. Gestami sugeruje mi kolejne potrawy. W między czasie, pojawiają się Ines, Tom i Finnick. Mentor rozśmiesza mnie do łez, gdy opowiada zabawną anegdotkę o tym, jak żółw morski ukradł mu kapelusz, a Ines oświadcza z przejęciem, iż słyszała o tym, że żółwie potrafią być bardzo złośliwe.

-Dobra, żarty na bok. - oświadcza Finnick - A teraz mnie posłuchajcie. Idziecie na trening. Nauczcie się najpotrzebniejszych rzeczy do przeżycia. Dopiero drugiego lub ostatniego dnia weźcie się za broń. Jasne? - Zgodnie z Tomem kiwamy głowami. - Świetnie. Co potraficie?
-Ja umiem rzucać nożami.
-Ba, nie masz w tym równych, Tom - mówię - Trafiasz celnie na 20 metrów.
 Finnick unosi brwi z niedowierzaniem i pakuje mini pomidorka do ust.
-Taak? To tylko na twoją korzyść. A ty, Melissa?
-Eee, moją bronią jest łuk. Znalazłam jeden na strychu.. Kiedyś.. A potem sama się uczyłam. Wiedziałam, że tu trafię. - Mruczę, marszcząc brwi. - Chciałam coś mieć w zanadrzu. Chyba nie jest źle. Wspinam się po drzewach, potrafię wiele rzeczy sama zrobić.. Może mi się uda..
 ocalić Toma, dodaję w myślach. Tom spogląda na mnie bystro. Pewnie wie, co zamierzam. Ale nie przyznaje sie. Za to Finnick, posyła mi pełne cierpienia spojżenie. Trwa tylko sekundę ale wystarcza, bym je wyłapała.
-No czas bierzy. -Ines wstaje- Idźcie. Piętro minus 6.  Do zobaczenia później. Odprowadza nas do windy. Gdy drzwi się zamykają, oddycham z ulgą.

 -Co jest Melissa? Boisz się?
 - Od razu boisz. Można powiedzieć, że jestem trochę zfiksowana.

Odpowiadam bo to prawda. Czuję się tu jak w klatce. Nie chodzi o windę. Myślę o tym całym kapitolu. Tęsknię za morzem. Chciałabym jeszcze je kiedyś zobaczyć.
 A propo widzenia. Muszę pójść do Finnicka. Chociaż ten jeden raz przed igrzyskami. Nacieszyć się. Porozmawiać.
 W sali  ćwiczeniowej, rozglądam się nie pewnie. Jak co roku, trybuci z jedynki i dwójki są pokaźnie zbudowani ale jak nigdy reszta trybutów to marni 12-14 latkowie. To znaczy, że prawdziwa walka rozegra się między mną, a zawodowcami. Niech najpierw przeżedzą ten tłum, a potem my się nimi zajmiemy.
 Instruktorka o imieniu Coral, jak na ironię z płomienno rudymi włosami, lustruje wszystkich uważnie i pokazuje nam stanowiska oraz objaśnia zasady. Kiedy mówi, ja tylko wbijam wzrok to w podłogę, to w Toma. Kończy i rozchodzimy się. Wybieram stanowisko jadalnych roślin i kątem oka widzę Toma podążającego za mną. Chyba jesteśmy w sojuszu. Przez bitą godzinę próbuję to ogarnąć. W życiu nie widziałam takich roślin. Gdzie to rośnie? Zauważam też popisy zawodowców. Faceci z 1 i 2 rzucją oszczepami celnie na 15 metrów. Dziewczyny bawią się nożami i maczetami. Wodzę oczami po innych. Wszyscy z przerażeniem wpatrują się w zawodowców. Oprócz mnie i Toma. Jeśli ktoś ma ich zabić, to my. Tom ciągnie mnie za rękaw i kieruje się w stronę węzłów. Następną godzinę wiążemy przeróżnie węzły, następnie kamuflujemy się i rozpalamy ogniska. Mija pierwsza część i idziemy na obiad, który jemy z trybutami z 12. Całkiem mili. Obydwoje mają ciemne włosy i oczy. Ale raczej żadne z nas nie ma ochoty na sojusz. Dopisuję ich do listy unikania, bo wiem, że im więcej czasu z nimi spędzę, tym większe będę miała skrupuły bronić Toma. Potem, do końca zajęć, ćwiczymy wspinaczkę, zastawianie pułapek. Zauważam też małego chłopca w okularach, który uważnie mi sie przygląda. Po znaczku na koszulce poznaję, że jest z 3.
 -Co jest? Pytam go, męcząc się nad jednym z najprostrzych sideł.
 -Źle to robisz. Mówi cicho.
 -Słucham?
 -No.. Spróbuj trochę niżej to zawiązać.
 Lekko ździwiona robię tak, jak mi powiedział i udaje mi się.
 -Dzięki mały. - Mówię i uśmiecham sie do niego. - Jak masz na imię?
 -Jestem Ned. A ty?
 -Melissa.
Chętnie porozmawiałabym dalej z tym chłopcem ale słyszymy z megafonów, że już jest koniec zajęć i mamy się udać do kwater. Macham mu na pożegnanie i idę w stronę windy. Po drodze podłącza się Tom, który przy pułapkach się gdzieś zawieruszył. Drzwi windy się zamykają, a Tom do mnie zagaduje.
 -Widzę, że masz nowego sojusznika. To znaczy, że chcesz mnie zostawić?
 Parskam śmiechem, bo żart jest całkiem zabawny.
 -Kto powiedział, że jesteśmy w sojuszu? A Ned, to bardzo mądry chłopiec.
 -Tak, i ma metr piędziesiąt wzrostu.
 -Siła to nie wszystko, Tom. 

Odpowiadam bardzo poważnie. Czasami to spryt, nie siła, potafi ocalić życie.
 Na górze już czeka kolacja. Jesteśmy tak głodni, że nie patrzymy, co jemy. Jak to mawiał mój tata: dobre, bo ciepłe. Zastanawiam się, gdzie są Finnick i Ines. Nie widzieliśmy się cały dzień. Tom idzie do siebie i ja też już się zbieram, ale zatrzymuje mnie awoks z kopertą. Biorę ją i szybko truchtam do swojego pokoju. Dopiero gdy leżę na łóżku, otwieram kopetę. Jest tam list. Od Finnicka. Bardzo krótki. "Przyjdź do mnie po zmroku. Porozmawiamy. Pokój 4.05" Patrzę na równe zawijasy, a potem na okno. Mam okołu 1,5 godziny. Idę pod prysznic, bo po całodniowych ćwiczeniach warto byłoby się odświeżyć. Wchodzę pod prysznic, myję zęby. Owinięta ręcznikiem idę na poszukiwania ubrania. Jak to się dzieje, że zawsze na mnie czeka, poskładane, czyste i dokładnie w tym samym miejscu? Wciągam na siebie luźną szarą bluzkę i czarne legginsy. Jako że mam jeszcze trochę czasu, biorę pierwszą, lepszą książkę z półki i rzucam się na łóżko. Kocham czytać. Jedna z nie wielu czynności, która daje mi przyjemność. Gdy jestem mniej więcej w połowie tej fascynującej książki o mutancie zabijającym potwory, przypominam sobie o Finnicku. Z niechęcią odkładam książkę. Muszę ją dokończyć przed igrzyskami. Nie wiem jakie buty wybrać, więc postanawiam iść boso. Przecież nie zmarznę.
 Odszukuję pokój 4.05 i pukam. Po chwili, otwiera mi Finnick. Tylko w szarych dresach. Włosy ma jeszcze mokre od kąpieli. Nie mogę się powstrzymać i spoglądam na jego umięśniony brzuch. Jednym słowem: raaaar.
 -Wiedziałem, że przyjdziesz.
 -A jakbym nie przyszła?
 -To zacząłbym cię szukać.

 Uśmiecha się zniewalająco. Rozgląda się uważnie i wciąga mnie za rękę do pokoju.

--------------------------------------------------------------------
Przepraszam was skarby, że tak długo nic nie pisałam ale teraz miałam próbne testy gim. i poprostu nie byłam w stanie tworzyć. Jeśli macie jakieś propozycje, to piszcie w komentarzach ;)

niedziela, 8 grudnia 2013

                                           Rozdział 4



Gdy wchodzę do jadalni,  wszyscy już są w połowie posiłku.
-No wreszcie, Melissa! Zaczeliśmy bez ciebie. Siadaj, napewno coś zostało.
- Sory, brokat się ciężko zmywa. Mruczę, a inni się śmieją. Siadam na rogu stołu, pomiędzy Finnickiem a Tomem. Naprzeciwko siedzi Ines, a obok niej styliści. Rozkoszuję się czymś, co nazywa się lasagne. Swietne. Mimo, że najadam się aż po same uszy, wpycham jeszcze deser, który jest wyborny. Czuję, że nie będę mogła się ruszyć.
 Po obiedzie przychodzi czas na integrację. Styliści wychodzą razem z opiekunką, bo mają jakieś tam zajęcia, a Finnick chce nas poznać i może wymyślić jakąś strategię. Hmm jak to bywa w kapitolu, nie obyło się bez alkoholu. Spokojnie sączę szampana, który przetacza się gorącą falą przez moje ciało. Rozluźniam się i jestem pewniejsza. Bez wahania opowiadam, kiedy Finnick pyta się mnie o rodzinę, co lubię i codzienne zajęcia.

- Moja matka nie żyje. Ojciec kiedyś wygrał igrzyska. Teraz jest przegrany. Przegrał walkę z butelką - mówię bawiąc sie kieliszkiem - na mnie spadł cały obowiązek trzymania nas przy życiu. Miałam lepiej niż inni. Nie musiałam pracować ani głodować. Pensja zwycięzcy była wystarczająca. Wiedziałam, że zostanę wylosowana. Pytanie kiedy? 
 Nikt się nie odzywa. Biorę kolejny łyk. Jest już za późno, by się wycofać.
-Mimo tego, nie byłam szczęśliwa. Chciałam ze sobą skończyć ale zabrakło mi odwagi. Tak to już jest z tchórzami.
 Pociągam jeszcze jeden łyk. Zauważam, że Tom spogląda na mnie z troską i niepokojem. 
Mam to gdzieś. Mam ochotę się upić.
-A teraz mam świetną okazję. Bo tak czy siak, jest minimalna szansa, że wygram. O nie przepraszam, żadna!
 Piję do dna, i sięgam do tacy z pełnymi kieliszkami.
-I jeśli mam być szczera, to ostatnią moją wolą będzie to, że Tom ma wygrać. Zrozumiałeś?- zwracam się do Finnicka - Za wszelką cenę masz go ocalić. To tyle.
 Zapada cisza. Czuję, jak coś leci mi po policzku. Chcę się uspokoić ale wybucham płaczem tak gwałtownym, co niespodziewanym. Wstrząsają mną spazmy. Czuję jak ktoś mnie podnosi. Przytulam się do niego, bo bardzo tego potrzebuję. Gdy kładzie mnie na łóżku w moim pokoju, chcę krzyczeć żeby nie odchodził. Tom zostań, myślę ale on jakby czytając w moich myślach siada obok, łapie moją dłoń i delikatnie głaszcze.
 - Tom, zawołaj tu Finnicka. Proszę. 

Siadam na łóżku i uspokajam się. Bez słowa wychodzi i po chwili wchodzi mój mentor. Zamyka starannie drzwi i siada.
 -Domyślam się, że to co powiesz jest poufne?
-Tak, dobrze się domyślasz. To, co powiedziałam tam, to prawda. Chcę byś uratował Toma. Dobrze? - moje myśli spowolniły się.
To pewnie przez alkohol - Dla niego nie jest jeszcze za późno. Rozumiesz? 
 -Rozumiem.
 - Wątpię.
 - To mi wytłumacz. Mówi po chwili.  Patrzę na niego zaskoczona. Co go to obchodzi? Nie wiem czy na pewno ale chyba szampan ma właściwości rozwiązujące język. Bo nim zdążę pomyśleć, mówię. 
 - To jest tak. On jest lubiany. Ma rodzinę, która go potrzebuje. Ktoś będzie za nim tęsknił.
 - A prawdziwy powód? 
Ma strasznie bystre spojrzenie. Domyśla się. 
 -Nie ma.
 -Nie ma? Czyli dasz radę bez niego żyć.
- I ja ci się w ogóle nie podobam, prawda?
Pyta po chwili uwodzicielskim głosem, przysuwając się bliżej mnie.

 -Tak. Nie. Słuchaj, nie mieszajmy do tego moich uczuć. To i tak bez znaczenia. Trafię na arenę. Jest mi wszystko jedno. Tobie pewnie z resztą też. - mój głos jest zimny jak lód - Bo co cię mogą obchodzić biedne nastolatki z twojego dystryktu, gdy tutaj masz kapitolinek na pęczki, hę? 
 W jego oczach widzę ból. Nie wiem dlaczego. Przecież mówię prawdę. Spogląda na mnie smutno i już ma wyjść ale zagradzam mu drogę.
 -Finnick przepraszam. Nie chciałam. Słuchaj, nie wiem jak to określić, ja go kocham jak brata... A ty...
 Czuję, że powinnam to zrobić. Później może być za późno. Zbliżam się do niego, wspinam lekko na palce i muskam jego usta. Wydaje się lekko osłupiały ale pochyla się i odwzajemnia pocałunek. Chcę tego. Pragnę miłości. 


Dlaczego?

Bo.. Bo jestem samotna. 

Biorę jego twarz w dłonie i spoglądam prosto w oczy.
 -Podobam ci się? - pytam lekko nieprzekonana. Zamiast odpowiedzieć, wpija się w moje usta. Odsuwa się po chwili.
 -Wygrasz? Dla mnie?

 Nie wygram.


- Nie obiecuję.
- Nie obiecujesz.

 Finnick wzdycha i wychodzi. No to tyle jeśli chodzi o nas. Przegrałam tę walkę.

Nie mam siły go gonić. Emocje całkiem wyssały mnie z energii. Zrzucam z siebie ubranie i wpełzam pod kołdrę. Jutro trening. Zasypiam niemalże odrazu.

środa, 4 grudnia 2013

                                     Rozdział 3


Leżę na cholernie zimnym stole, chociaż ciało mnie piecze nieziemsko, zaciskam zęby i czekam aż skończą. Moja ekipa, to 3 kolorowe osóbki, płytkie niczym kałuża. Ta ich paplanina doprowadza mnie do szału. Gdy nie mam już włosów na ciele nie licząc tych na głowie i połowy brwi, dostaję szlafrok i przychodzi moja stylistka. Ma na imię Tess, wygląda w miarę normalnie. No może porócz tatuaży na twarzy. Rękach. Nogach. Plecach. I piersiach, które lekko prześwitują przez bluzkę. 
 -Cześć Melissa! Miło mi cię poznać! Jestem Tess. Bardzo cię tu umęczyli? No nic. Chodź, pójdziemy do garderoby! Mam kilka specjanych rzeczy dla ciebie! Zobaczymy czy coś ci będzie pasować! 

Łał, bardzo energiczna, ta moja stylistka.
Wchodzimy do pokoju obok. Rozglądam się. Jest cały czerwony i w ok
oło są lustra.
 -Oj, nie rób takiej goźnej miny, opowiedź mi coś o sobie. -mówi- Dobierzemy coś do twojego charakteru.
Myślę dobrą chwilę, jednak nie wiem co powiedzieć, a ona chyba to zauwarza.
-Nie jesteś zbyt rozmowna. Ani za pogodna.
-To raczej prawda.
-Widziałam cię na dożynkach. Miałaś minę jakbyś chciała ich wszystkich pozabijać. Tak czy siak - zaczyna kiedy staje się jasne, że nic nie powiem - jesteś z czwórki, rybołówstwo. Masz ładne ciało, więc troszkę je odsłonimy.
Uśmiecha się po szelmowsku i znika za parawanem. Gdy wraca przynosi coś w czarnym pokrowcu na wieszaku.
-Mam taką cichą nadzieję Tess, że nie będę naga. Nie wiem czy wiesz, jestem trochę nie śmiała..

Śmieje się w odpowiedzi, wręcza mi wieszak i zasówa kotarę.

-No, przebierz się, ty wstydziochu.
Gdy wychodzę, wstępuję na podest i czekam aż Tess zrobi mi makijaż i fryzurę. Gdy odsuwa się, zapiera mi dech w piersiach. Mam na sobie lekką, niebieską sukienkę do połowy uda, która przy każdym ruchu delikatnie faluje, do złudzenia przypominając morskie fale. Talię podkreśla mi pasek ze sztucznych ale bardzo realistycznie wyglądających alg.Włosy mam zakręcone w fale, upięte w luźnego koka z powplątanymi mini muszelkami i złotym brokatem. Na rękach też mam brokatowe zawijasy. Również na powiekach, tylko że niebiesko-złote. Jeej, wyglądam jakbym była baśniową syrenką która przemieniła się w dziewczynę i wyłoniła z morskiej piany. Jednak coś mi tu nie gra...

-Tess, a gdzie buty?
-Nie ma - odpowiada chichocząc.
-Ale jak to..
-Słuchaj. Chcę, żebyś wyglądała olśniewająco, bez butów będzie lepiej, zaufaj mi! A i zapomniałabym! -uderza się dłonią w czoło- Masz. Na głowę zakłada mi wianek z alg, a na szyję sznur pereł. Tak wielkich, że napewno kosztują majątek.

-No to jesteś gotowa. Idziemy! Nie zostało wiele czasu!

Wsiadamy do windy i zjeżdżamy na dół. Podchodzę do rydwanu z numerem 4. Tom już przy nim jest. Wygląda równie olśniewająco co ja. Tyle że jest mniej "ubrokacony". Zamiast spodni, ma coś w rodzaju wystrzępionej szmaty, a na plecach ma zarzuconą świecącą sieć rybacką. Tylko o wiele ładniejszą niż prawdziwa.

Wita mnie uśmiechem i prześlizga się wzrokiem po moim kostiumie. Odruchowo też na siebie spoglądam i dopiero teraz to widzę. Ta sukienka jest prawie przezroczysta! Tylko w kilku strategicznych miejscach jest bardziej kryjąca...
Tom widząc mój wzok, udaje że podziwia podłogę. Już mam się odwrócić i "coś" zakomunikować mojej cudownej stylistce ale zauważam, że nie ma jej. Ekstra. Poczekam do obiadu.


Słyszę gong. To znak, że pora wejść na rydwany. Tom podaje mi rękę, a ja ją ignoruję i sama wdrapuję się na pojazd. Przytrzymując sukienkę na tyle wysoko, że Tom znów interesuje się wyłącznie podłogą. Satysfakcja rozprowadza mi się falą po ciele. Czuję lekki stres. Z drugiej strony ciekawi mnie to, co tam jest. Gdy wyjeżdżamy, coś oślepia mnie i robi mi się ciemno przed oczami. Upadłabym, gdyby nie silne ręce Toma które w porę mnie podtrzymały. Patrzy na mnie pytająco. Kiwam głową. Łapie mnie pewniej w tali, bardziej ochronnie niż ostentacyjnie. Opieram głowę o jego ramię bo dalej kręci mi się w głowie. Kątem oka widzę siebie na wielkich ekranach. Razem wyglądamy jak para królewska. Zastanawiam się jakie będą tego konsekwencje.

Tuż po ceremonii, zsiadamy z rydwanu zauważam naszego mentora. Finnick Odair. Nie mogę zebrać myśli.

 Legenda. Gwiazda. Idol. Zwyciezca. Mentor.
 Jest przystojny. Bardzo. Ale tak, że aż mnie onieśmiela. Gdy podchodzi, robi mi się gorąco. 

- Hej, jestem Finnick Odair. -Tomowi podaje rękę, a mnie całuje w dłoń. Czuję, że się czerwienię, jak patrzy mi w oczy zbliżając usta do mojej dłoni.- Melissa, Tom, chodzie ze mną. Pokaże wam nasze piętro. Wyjeżdżamy windą na górę. Gdy wszyscy stoimy w wielkim pokoju z telewizorem, stołem, krzesłami, kanapami oraz kominkiem, kiedy dochodzę do wniosku, że jesteśmy w pokoju dziennym, Finnick mówi.   

-Tutaj jest jadalnia oraz pokój dzienny. Idźcie do siebie i doprowadźcie się do pożądku.  Podobnie jak Tom wcześniej, błądzi wzrokiem po moim ciele. Hmm... Najdziwniejsze, mi to w ogóle nie przekadza. Zaprowadzona przez ciemną awoksę do mojego pokoju, już przy wejściu zrzucam sukienkę i kieruję się pod prysznic. Kiedy ostatni płatek brokatu trafia do odpływu,  eksperymentuję z różnymi programami prysznica. W efekcie pachnę malinami, a moje włosy jagodami.  Uwielbiam te owoce. Osuszam się ręcznikiem i postanawiam poszukać stroju w szafie. Ubieram się w jakąś luźną bluzkę i wybieram lekko obcisłe dżinsy. Zmęczona całym dniem idę wreszcie coś zjeść.
Umieram z głodu.

------------------------------------------------------------------
Przepraszam was skarby że tak długo.. ale sami ozumiecie szkoła :// no i jeszcze weny nie miałam ostatnio.. ale tada oto moje małe cudeńko :D
Jeśli macie pytania to piszcie.
A i jeszcze jedno. O co chodzi z Finnickiem? Otóż, to moja wersja gdzie nie ma Annie na świecie. Sory.. Ale to moja historia i Annie nigdy nie powstała. Tak. To tyle w temacie. xD

sobota, 30 listopada 2013

                                              Rozdział 2


Tom wpatruje się we mnie uważnie.
 - To co, nie zaprosisz mnie do środka?
- Jasne, wchodź. 
 Wchodzę i siadam na łóżku. Dalej patrzy na mnie z lekkim niepokojem. 
- Myślę, że nie powinniśmy się bawić w podchody. Przejdź do sedna, Mel. - mówi Tom.
- Tak to dobry pomysł. - chwila milczenia- ale się porobiło, nie? I ja wiem co zamierzasz Tom. Nie chcę, byś starał mnie ochronić. Możemy być w sojuszu.
Dalej milczy.
 -Pamiętasz jak się rozstaliśmy? Nie chciałam tego. Byliśmy przyjaciółmi ale ty chciałeś czegoś więcej. A ja... - głos mi się łamie- nie czuję tego tak jak ty. Przepraszam. Przepraszam za tamto i za teraz. Nie powinnam tu w ogóle przychodzić. 

 Już mam wyjść, gdy on znowu sadza mnie na łóżku. Klęka naprzeciwko mnie. Ma bardzo smutne oczy.

-Teraz ty mnie posłuchaj. - bierze mnie za ręce- Ja też chcę cię przeprosić. Nie powinienem ci się narzucać. Miałaś prawo do wyboru. A ja się obraziłem, bo dostałem kosza. Trudno. 

  Pamiętam tamten dzień. Siedzieliśmy w ogrodzie. Słońce świeciło, ptaki  ćwierkały. Wtedy czułam się taka szczęśliwa. A potem, on wyskoczył z tym całym tekstem o tym jaka jestem dla niego ważna i że czuje coś więcej.  Zamurowało mnie kompletnie. Odmówiłam. On się obraził, a ja się załamałam. Straciłam swoje jedyne oparcie. Nie wiem co o tym wszystkim myśleć.
 Tym czasem, on mówi bardzo łagodnym głosem.

- Może zapomnijmy o tym i ustalmy jakąś strategię, dobrze?  

  Z myślenia wychodzą nici i po godzinie, ze zmęczenia, zasypiam na jego łóżku.

Gdy budzę się rano, pierwsze co czuję, to ciepło. Bije ono, od nagiej, umięśninej klatki piersiowej Toma, którą obejmuję. No nie źle. Nigdy nie wyzbędę się odruchu przytulania w nocy. 
 Sama nie jestem lepsza, bo na sobie mam samą bieliznę. Nie mogę sobie przypomnieć, kiedy się rozebrałam, jednak mam jakieś przebłyski, że zrobiłam to przez sen. Nigdy nie śpię inaczej niż w bieliźnie. Troszkę niepokojące jest to, że dziś spałam z Tomem. Z drugiej strony, mi to nie przeszkadza. Od małego spaliśmy razem, więc nie robi to na mnie wrażenia. Zastanawia mnie to, że dałam radę bez tabletek. Zwykle inaczej nie zasypiam na całą noc. A tu proszę, taka niespodzianka. Siadam na łóżku i z przerażeniem stwierdzam, że Tom nie śpi, a nasze ubrania zostały zabrane i zastąpione nowymi.
 Jaki wstyd. Pewnie jak ktoś wszedł do pokoju, zobaczył nas razem we wielkim łożu i porozrzucane części garderoby na podłodze. No po prostu świetnie.
 - Tom, co ja tu robię? - mówię lekko nie mrawa.
- No jak to co? Śpisz. - odpowiada tak, jakby to była najnormalniejsza rzecz na ziemi. Irytuje mnie.

- Hmm, mogłeś mnie obudzić albo zanieść do pokoju?
- Tak uroczo wyglądałaś, że chyba popełniłbym największy błąd w swoim życiu gdybym tak zrobił...
-Żartowaniś. - spoglądam na niego z ukosa. Uśmiecha się od ucha do ucha. Tak jak kiedyś... 
Wyskakuję z pod kołdry, zabieram nowe ubrania do łazienki i wchodzę pod prysznic. Gdy ciepłe strumienie oblewają moje ciało, zastanawiam się nad ostatnimi słowami Toma. Co to niby miało znaczyć? Ta sytuacja wydaje mi się absurdalna. Przychodzę do niego, by mu wypersfadować chronienie mnie, a potem śpię z nim, pieczętując to, jak bardzo jesteśmy zżyci. Ale jestem głupia. Trzeba było z tamtąd zwiać w cholerę, póki się dało.

 Gdy razem, już wyszykowani zmierzamy do wagonu restauracyjnego, to cały pociąg huczy aż od plotek. Przybieram groźną minę i częstuję nią każdego z załogi przechodzącego obok nas. Mam za swoje.

 Wspólne śniadanie z Ines tylko potwierdza moje domysły. Delikatnie próbuje nas wypytać o nasze relacje. Gdy wreszcie rozumie, że nic z nas nie wydobędzie, opowiada co nas dziś czeka.

- Macie dzisiaj spotkanie z mentorem. Dołącza do nas dopiero w kapitolu, ponieważ miał kilka ważnych spraw przed igrzyskami.
- Kto jest naszym mentorem? - pytam cicho.
-Finnick Odair. - nie źle, będziemy mieli szansę wygrać. - właśnie, jak przyjedziemy do ośrodka od razu zajmą się wami ekipy przygotowawcze i styliści. A i obiad z mentorem! O! Patrzcie, już jesteśmy!

Zgodnie odwracam głowę do okna i widzę to.

To Kapitol.
----------------------------------------------------------------------

uffff taki długi xD i oczywiście komentujcie bo to dla mnie bardzo ważne!

czwartek, 28 listopada 2013

                            Rozdział 1, część 2


  Ines pogratulowała mi szczęścia i wyciągnęła kolejną karetczkę.
 - Tom Williams.
 O nie. On jest ostatnią osobą, która jest mi potrzebna do szczęścia. Wszyscy byle nie on! Chwiejnym krokiem idzie na podest. Gdy podajemy sobie ręce, to on ukradkiem, niby przypadkowym gestem ociera jedną łzę. Wiem, że ona jest dla mnie. Muszę  z nim porozmawiać na osobności. Tylko kiedy?

 Zaciągnęli mnie do pałacu sprawiedliwości, gdzie przez godzinę siedzę i wsłuchuję sie w cichy głos mojego ojca, lecz nic do mnie nie dociera. Może oprócz tego, że nie będzie mnie specjalnie wyczekiwał. Super, łatwiej będzie mi zginąć. Głaszczę mojego wiernego psa. Jego będzie mi najbardziej bakowało. Potem jedziemy z opiekunką oraz Tomem na dworzec i wsiadamy do pociągu. Nasz mentor czeka już w kapitolu.

W życiu nie widziałam takiego wnętrza. Wszystko obudowane, miękkie i pstrokate.Fuj, od samego patrzenia robi mi sie nie dobrze. Ines pokazuje nam nasze pokoje. Na szczęście, nie są aż tak błyszczące i jaskrawe. Mój jest prawie cały zielony. Taki jak lubię. Nie powiem, robi wrażenie. A na koniec idziemy do wagonu restauracujnego i szef kuchni komendoruje nam, że możemy przychodzić kiedy chcemy. To chyba jedna z nie wielu dobrych nowin dzisiaj.


 Mamy trochę wolnego czasu, więc idę pod prysznic i zastanawiam się co dzisiaj się zdarzyło. Wstałam rano, zjadłam kromkę suchego chleba. Później, przygotowałam się na dożynki. Nie dość, że mnie wylosowano, to jeszcze Toma... 

 Wycieram się i dochodzę do wniosku, że zajrzę do niego w nocy. Musimy sobie coś wyjaśnić.
 Moje dożynkowe ubranie zniknęło,  a zamiast niego, widzę szarą tunikę i czarne,  skórzane legginsy. I buty. Na cholernie wysokim obcasie. 

 Podążam za wybornym zapachem pieczonego mięsa, co krok balansując na platformach. Już wiem, że nienawidzę tych butów. Ale i tak rozkoszuję się widokiem lekko  oniemiałego Toma. Siadam obok niego i zaczynam jeść w milczeniu. Dołącza do nas Ines i wesoło trajkocze o czekających nas zabiegach upiększania.

- Jak z wami skończą,  będziecie nie do poznania!

 Taaa, myślę,  tak samo będzie na arenie.
 Po kolacji,  oglądamy powtórkę z  dożynek w innych dystryktach. Nic nie zapada mi w pamięć. Zbyt intensywnie myślę o Tomie.
 Rano mamy być w kapitolu. W moim pokoju czeka już piżama. Przebieram się w nią i patrze na zegar. Dochodzi około 12. Ubieram kapcie i wzdycham, bo nogi bolą mnie nieziemsko. To pewnie wina szpilek. No cóż, warto było. 

 Wychodzę z przedziału i idę do Toma. Staję przed drzwiami i pukam. Po chwili otwiera mi, ściąga brwi i mówi. 

 - No proszę, kogo też kot przyniósł.

--------------------------------------------------

Uwaga,  uwaga co stanie się dalej?? Zachęcam do komentowania. Nie długo wyjaśni się sprawa Toma więc bądźcie!  

wtorek, 26 listopada 2013

                        Rozdział Pierwszy ;)  Stanęłam we wyznaczonej dla dziewcząt zagrodzie. Od prażącego słońca rozbolała mnie głowa. Nie byłam bardzo zdenerwowana. Po kilku latach można zobojętnieć, To trudne ale gdy traci się chęć przetrwania, to nic nie wydaje się szczególnie straszne. Może z wyjątkiem nadziei..

  Na podium stanęła opiekunka naszego dystryktu, z włosami koloru morskiej fali i z niebieskimi cekinami zamiast brwi. Nigdy nie ogarnę tych ludzi. Cóż, przynajmniej starała się dopasować... Po odczytaniu przez burmistrza czwórki tych wszystkich formalności, Ines, bo tak to niebieskie coś ma na imię, przystępuje do losowania. Jak zwykle  pada formółka "Panie mają pierwszeństwo!"i Ines rozwija karteczkę.
 - Melissa Rain.
 Oh.. Czuję na sobie ciężar niemal 1000 ton. Krzywię usta w grymasie, by nie dać po sobie znać że mnie to rusza. Nie czuję strachu. Czuję pustkę. Już wiem że zginę. Staję na podium i obdarzam wszystkich pogardliwym spojżeniem. Oto ja, trybutka dystryktu czwartego. Zostałam wybrana po to, by zginąć.
 Więc proszę bardzo. Zafunduję wam taką śmierć, że mnie popamiętacie.




Jak zauważyliście bohaterka jest bardzo pogodna :D spokojnie rozkręci się i proszę o komentarze co sądzicie :D

                          Witam wszystkich na moim blogu!

Głowną tematyką tego bloga będą igrzyska! Oto wprowadzenie ;)



 W świecie Panem panuje ład i pożądek. Jednak pozornie. Ludzie czują się źle. W dystryktach panują głód i nędza. Co roku dzieci giną na Głodowych Igrzyskach organizowanych przez Kapilol. Głowną stolicę Panem. Mają one przypominać o buncie który odbył się 70 lat temu. Oto historia pewnej nie znaczącej dziewczyny z dystryktu 4. Posłuchajmy..