Nie, to nie może być on. Nie. Proszę. On nie zasługuje na śmierć. Nie on.
Łuk wypada mi z ręki. Biegnę do Neda. Klękam i łapię go za nadgarstek. Puls wyraźnie słabnie. Oczy zaczynają mnie szczypać. Pod mostkiem wystaje mu moja strzała. Jestem pewna, że przeszła na wylot. Zmuszam się do poparzenia mu w twarz. Ciemne kosmyki opadają mu na oczy. Uśmiecha się, a w oczach widzę ból i.. ulgę.
- Nie mam do ciebie żalu. Rób to, co powinnaś.
Łzy spływają mi po twarzy. Ned zamyka oczy. Rozlega się wystrzał. Nie żyje. Zabiłam go. Zabiłam niewinne dziecko. Tom kładzie mi dłoń na ramieniu. Nic nie mówi. W takich momentach się milczy. Wstaję. Tom od razu bierze mnie w ramiona. Płacz na dobre mnie opanował.
- Zabierz mnie stąd.
- A co robimy z tą dziewczyną na drzewie?
Zaciskam zęby.
- Idziemy.
Tom wygląda na zdziwionego, ale nie kwestionuje. Podnosi mój łuk. Gdy już jesteśmy dość daleko, słyszę kroki za sobą. Wyrywam Tomowi broń i odwracam się od razu napinając cięciwę.
- Zostaw nas! Jeszcze krok, a wpakuję ci strzałę między oczy!
Dziewczyna z 12 patrzy na mnie ze zdziwieniem.
- Głucha jesteś?! Spadaj stąd!
Stoi jak wryta. Puszczają mi nerwy. To na pewno ona przyprowadziła tutaj Neda i kazała mu zostać na drzewie. Ned był za mądry, by tak postąpić. To musi być jej wina.
- Mówiłaś, że jak zejdziemy, to nic nam nie zrobisz.
Z gardła wydobywa mi się śmiech. Gorzki i cierpki. Szaleńczy.
- To czemu nie zeszliście?! On by zszedł. Zmusiłaś go do zostania. Jak mogłaś? Po za tym mówiłam wtedy. Teraz mogę Cię zastrzelić.
Dziewczyna spuszcza wzrok. I tym się różnimy. Ja nie jestem tchórzem. Ja powiedziałabym śmiało. I zeszłabym z tego pieprzonego drzewa!
- Przez twoje tchórzostwo Ned nie żyje.
Cedzę przez zęby, odwracam się na pięcie i odchodzę.
***
Znaleźliśmy z Tomem nową kryjówkę. Jest bliżej rogu niż te wcześniejsze. Siadam pod ścianą. Czuję się taka zmęczona, ale na pewno nie zasnę. Obok mnie siada Tom. Coś kapie mi na rękę. To moje łzy. Nawet nie zauważyłam, kiedy zaczęły płynąć. Chowam twarz w dłoniach. Wyczuwam wachanie Toma, ale po chwili mnie obejmuje.
- To nie twoja wina.
- Jasne, że moja. To ja strzelałam.
Poczucie winy wije się w mojej klatce piersiowej, coraz bardziej zaciskając się wokół żołądka. Jestem mordercą.
- Dałaś im ultimatum. Mogli zejść. Nie zeszli. Ja postąpiłbym tak samo. To igrzyska. Po to one są. No nie gryź się mała.
Tom jest dla mnie zagadką. Znasz człowieka od dzieciństwa, a nie wiesz, co ma naprawdę w środku. Dopiero igrzyska wszystko zmieniają. I pokazują prawdziwą ludzką naturę. Tchórzy i nieustraszonych.
Zaczynam wierzyć że to nie do końca moja wina. Przychodzi mi to ciężko. Proszę w myślach mamę, żeby opiekowała się Nedem. Tam bedzie mu lepiej niż na tym świecie. Biorę się w garść i już mam zapytać Toma co na kolację, ale tuż przede mną ląduje spadochron. Nie pocieszona ani trochę otwieram wieczko. Mordercy nie zasługują na prezenty. Brwi podjeżdżają mi wyżej na widok zaadresowanej do mnie karteczki. Prostuję papier i aż wzdycham.
" To musi się kiedyś skończyć. Nie wachaj się. "
Nie wachaj się.
Na samą myśl zalewa mnie fala wspomnień. Finnick.
W środku znajduję jeszcze troche surowych warzyw, wodę, bułki, i jakąś dziwną butelkę z kolorowym płynem. Podaję ją Tomowi.
- Co to jest? - pytam. Chwile okręca to w dłoni. Zauważam błysk zrozumienia.
- To denaturat.
Aha, ktoś domaga się ognia. To zachęta.
Zjedliśmy wszystko i na pierwszą wartę zaoferował się Tom. Nie protestowałam. Teraz, Tom siedzi i patrzy w dal, a ja leżę z głową na jego kolanach i marzę, jakby to było, gdyby nie było igrzysk. Może wtedy wyszłabym za Toma, i żyła gdzieś szczęśliwie z gromadką dzieci. Albo mogłabym podjąć jakaś ciekawą pracę i poświęcić się jej bez reszty?
U nas w dystrykcie jest mało miejsc zatrudnienia dla kobiet. Mężczyźni wypływają w morze, a kobiety zajmują się domem i wychowywaniem dzieci. Nie chcę mieć dzieci. Nie wyobrażam sobie żegnania swojego dziecka. Jak wsiada do pociągu i odjeżdża do kapitolu na pewną śmierć. Myślę, że nie wytrzymałabym tego.
Słyszę hymn Panem. Nie mogę się powstrzymać i patrzę w niebo. Liczę. Załamuję się kompletnie na widok uśmiechniętego Neda. Zostało nas już tylko dziewięć. Myślę, że czas wziąć sprawy w swoje ręce. Nie chcę czekać, aż przyjdą i mnie zabiją. Będę myśliwym do końca. Może jakiś zbłąkany oszczep przeszyje moje serce? Albo poproszę Alexa o przysługę. Właśnie! Alex.
Moja piękna zagadka. Dobrze, zastanówmy się powoli. Podstępem nakłonił mnie do rozmowy. Potem próbował skusić mnie na sojusz i brzydki, fałszywy plan flirtem i swoją śliczną buźką. On jest największym przeciwnikiem na tej arenie. To jego trzeba pierwszego wyeliminować. Albo zostawić na wielki finał. Może gdy mnie zabije, Tom się wścieknie i pokona go? Czy Tom w ogóle jest zdolny do złości? Szkoda, że już mogę tego nie zobaczyć.
Mam wrażenie, że gdy tylko zamykam oczy to Tom już mnie budzi. Siadam i przecieram oczy. Gestem każę mu się położyć.
Po jakiejś godzinie patrzenia się w dal, mam dosyć. Nakładam kołczan i biorę łuk. Przejdę się po okolicy. Rozglądam się uważnie. Ciemno, cicho i pusto. Jest dość jasno, bym widziała drogę przed sobą. Uważnie stawiam stopy po podłożu.
Noc zawsze budzi moją wewnętrzną bestię. Staję się bardziej dzika i zwinna. Kocham chodzić nocą. Nikt mnie nie widzi. Jestem sobą. Ogarnia mnie dziwnia euforia, jakby zaraz coś się miało stać.
Trzask. Odwracam głowę w tamtą stronę. Wytężam słuch. Cisza. Może mi się wydawało? Instynktownie zaczynam się cofać w stronę kryjówki. Tom. Tom. Tom.
Błysk. Z tego samego miejsca. Błysk jakby... Metalu. Nie mam czasu na myślenie.
Robię w tył zwrot i rzucam się biegiem do jamy. Biegnę zygzakiem, by trudniej byłoby mnie trafić. Nad uchem przelatuje mi nóż. Nie mam czasu na dziwienie się. Gdy tylko widzę kryjówkę, zaczynam się drzeć.
- Tom! Tom! Wstawaj! Uciekmy!
Kątem oka zauważam ruch z prawej strony. Bez zastanowienia napinam łuk. Wydycham powietrze i puszczam cięciwę. Słychać zduszony krzyk i cień pada na ziemię. Meryl. Zasadzka.
Widzę Toma. Biegnie w moją stronę.
- Za mną Tom!
Skręcam w lewo i znikamy między drzewami.
Słyszę jak biegną za nami. Zaczynam dyszeć, ale bardziej z przejęcia niż ze zmęczenia. Czuję się jak zwierze w potrzasku. Nagle czuję ból w łydce. Nie mam ochoty tego oglądać. Ważne, że mogę biec.
Nie ma sensu uciekać. Mam tego dość. Kiedyś musi być konfrontacja. Tomowi chyba świta to samo.
Jak na komendę odwracamy się i wyciągamy broń. Zaciskam usta i palce na łuku. Świat staje. Wyciągam strzałę. Wciskam cięciwę w rowek strzały. Unoszę łuk i zamieram. Czekam.
Kroki. Czuję zimną determinację. On dzisiaj nie zginie. Nie ze mną.
Zza drzew wyłaniają się Till i Donna. Gdzie Alex?
Nim zdążają zrozumieć co się dzieje, moja strzała przeszywa gardło Tilla. Donna uchyliła się przed nożem Toma. Już wiem, że nie zdążę napiąć łuku. Przekładam go przez plecy i sięgam po sztylety. Zastygam w szermierczej pozie.
No chodź tutaj. Śmiało.