wtorek, 24 czerwca 2014

                              Rozdział 16

 Nie, to nie może być on. Nie. Proszę. On nie zasługuje na śmierć. Nie on.
 Łuk wypada mi z ręki. Biegnę do Neda. Klękam i łapię go za nadgarstek. Puls wyraźnie słabnie. Oczy zaczynają mnie szczypać. Pod mostkiem wystaje mu moja strzała. Jestem pewna, że przeszła na wylot. Zmuszam się do poparzenia mu w twarz. Ciemne kosmyki opadają mu na oczy. Uśmiecha się, a w oczach widzę ból i.. ulgę.
- Nie mam do ciebie żalu. Rób to, co powinnaś.
 Łzy spływają mi po twarzy. Ned zamyka oczy. Rozlega się wystrzał. Nie żyje. Zabiłam go. Zabiłam niewinne dziecko. Tom kładzie mi dłoń na ramieniu. Nic nie mówi. W takich momentach się milczy. Wstaję. Tom od razu bierze mnie w ramiona. Płacz na dobre mnie opanował.
- Zabierz mnie stąd.
- A co robimy z tą dziewczyną na drzewie?
 Zaciskam zęby.
- Idziemy.
 Tom wygląda na zdziwionego, ale nie kwestionuje. Podnosi mój łuk. Gdy już jesteśmy dość daleko,  słyszę kroki za sobą. Wyrywam Tomowi broń i odwracam się od razu napinając cięciwę.
- Zostaw nas! Jeszcze krok, a wpakuję ci strzałę między oczy!
 Dziewczyna z 12 patrzy na mnie ze zdziwieniem.
- Głucha jesteś?! Spadaj stąd! 
 Stoi jak wryta. Puszczają mi nerwy. To na pewno ona przyprowadziła tutaj Neda i kazała mu zostać na drzewie. Ned był za mądry, by tak postąpić. To musi być jej wina.
- Mówiłaś, że jak zejdziemy, to nic nam nie zrobisz.
 Z gardła wydobywa mi się śmiech. Gorzki i cierpki. Szaleńczy.
- To czemu nie zeszliście?! On by zszedł.  Zmusiłaś go do zostania. Jak mogłaś? Po za tym mówiłam wtedy. Teraz mogę Cię zastrzelić.
  Dziewczyna spuszcza wzrok. I tym się różnimy. Ja nie jestem tchórzem. Ja powiedziałabym śmiało. I zeszłabym z tego pieprzonego drzewa!
 - Przez twoje tchórzostwo Ned nie żyje. 
 Cedzę przez zęby, odwracam się na pięcie i odchodzę.

***
 Znaleźliśmy z Tomem nową kryjówkę. Jest bliżej rogu niż te wcześniejsze. Siadam pod ścianą. Czuję się taka zmęczona, ale na pewno nie zasnę. Obok mnie siada Tom. Coś kapie mi na rękę. To moje łzy. Nawet nie zauważyłam, kiedy zaczęły płynąć. Chowam twarz w dłoniach. Wyczuwam wachanie Toma, ale po chwili mnie obejmuje.
 - To nie twoja wina.
- Jasne, że moja. To ja strzelałam.
 Poczucie winy wije się w mojej klatce piersiowej, coraz bardziej zaciskając się wokół żołądka. Jestem mordercą.

- Dałaś im ultimatum. Mogli zejść. Nie zeszli. Ja postąpiłbym tak samo. To igrzyska. Po to one są. No nie gryź się mała.
 Tom jest dla mnie zagadką. Znasz człowieka od dzieciństwa, a nie wiesz, co ma naprawdę w środku. Dopiero igrzyska wszystko zmieniają. I pokazują prawdziwą ludzką naturę.  Tchórzy i nieustraszonych. 
 Zaczynam wierzyć że to nie do końca moja wina. Przychodzi mi to ciężko. Proszę w myślach mamę, żeby opiekowała się Nedem. Tam bedzie mu lepiej niż na tym świecie. Biorę się w garść i już mam zapytać Toma co na kolację, ale tuż przede mną ląduje spadochron. Nie pocieszona ani trochę otwieram wieczko. Mordercy nie zasługują na prezenty. Brwi podjeżdżają mi wyżej na widok zaadresowanej do mnie karteczki. Prostuję papier i aż wzdycham.
 " To musi się kiedyś skończyć. Nie wachaj się. "
 Nie wachaj się. 
 Na samą myśl zalewa mnie fala wspomnień. Finnick. 
 W środku znajduję jeszcze troche  surowych warzyw, wodę, bułki, i jakąś dziwną butelkę z kolorowym płynem. Podaję ją Tomowi. 
- Co to jest? - pytam. Chwile okręca to w dłoni. Zauważam błysk zrozumienia. 
- To denaturat.
 Aha, ktoś domaga się ognia. To zachęta. 
 Zjedliśmy wszystko i na pierwszą wartę zaoferował się Tom. Nie protestowałam. Teraz, Tom siedzi i patrzy w dal,  a ja leżę z głową na jego kolanach i marzę, jakby to było, gdyby nie było igrzysk. Może wtedy wyszłabym za Toma, i żyła gdzieś szczęśliwie z gromadką dzieci. Albo mogłabym podjąć jakaś ciekawą pracę i poświęcić się jej bez reszty?
  U nas w dystrykcie jest mało miejsc zatrudnienia dla kobiet. Mężczyźni wypływają w morze, a kobiety zajmują się domem i wychowywaniem dzieci. Nie chcę mieć dzieci. Nie wyobrażam sobie żegnania swojego dziecka. Jak wsiada do pociągu i odjeżdża do kapitolu na pewną śmierć. Myślę, że nie wytrzymałabym tego.
  
  Słyszę hymn Panem. Nie mogę się powstrzymać i patrzę w niebo. Liczę. Załamuję się kompletnie na widok uśmiechniętego Neda. Zostało nas już tylko dziewięć.  Myślę, że czas wziąć sprawy w swoje ręce. Nie chcę czekać, aż przyjdą i mnie zabiją. Będę myśliwym do końca. Może jakiś zbłąkany oszczep przeszyje moje serce? Albo poproszę Alexa o przysługę. Właśnie! Alex.
 Moja piękna zagadka. Dobrze, zastanówmy się powoli. Podstępem nakłonił mnie do rozmowy. Potem próbował skusić mnie na sojusz i brzydki, fałszywy plan flirtem i swoją śliczną buźką. On jest największym przeciwnikiem na tej arenie. To jego trzeba pierwszego wyeliminować. Albo zostawić na wielki finał. Może gdy mnie zabije,  Tom się wścieknie i pokona go? Czy Tom w ogóle jest zdolny do złości? Szkoda, że już mogę tego nie zobaczyć. 
  Mam wrażenie, że gdy tylko zamykam oczy to Tom już mnie budzi. Siadam i przecieram oczy. Gestem każę mu się położyć.
Po jakiejś godzinie patrzenia się w dal,  mam dosyć. Nakładam kołczan i biorę łuk. Przejdę się po okolicy. Rozglądam się uważnie. Ciemno, cicho i pusto. Jest dość jasno, bym widziała drogę przed sobą. Uważnie stawiam stopy po podłożu.
  Noc zawsze budzi moją wewnętrzną bestię. Staję się bardziej dzika i zwinna. Kocham chodzić nocą. Nikt mnie nie widzi. Jestem sobą. Ogarnia mnie dziwnia euforia, jakby zaraz coś się miało stać.
 Trzask. Odwracam głowę w tamtą stronę. Wytężam słuch. Cisza. Może mi się wydawało? Instynktownie zaczynam się cofać w stronę kryjówki. Tom. Tom. Tom.
 Błysk. Z tego samego miejsca. Błysk jakby... Metalu. Nie mam czasu na myślenie.
 Robię w tył zwrot i rzucam się biegiem do jamy. Biegnę zygzakiem, by trudniej byłoby mnie trafić. Nad uchem przelatuje mi nóż. Nie mam czasu na dziwienie się. Gdy tylko widzę kryjówkę, zaczynam się drzeć.

- Tom! Tom! Wstawaj! Uciekmy!
 Kątem oka zauważam ruch z prawej strony. Bez zastanowienia napinam łuk. Wydycham powietrze i puszczam cięciwę. Słychać zduszony krzyk i cień pada na ziemię. Meryl. Zasadzka. 
 Widzę Toma. Biegnie w moją stronę. 
 - Za mną Tom!
 Skręcam w lewo i znikamy między drzewami. 
 Słyszę jak biegną za nami. Zaczynam dyszeć, ale bardziej z przejęcia niż ze zmęczenia. Czuję się jak zwierze w potrzasku. Nagle czuję ból w łydce. Nie mam ochoty tego oglądać. Ważne, że mogę biec. 
 Nie ma sensu uciekać. Mam tego dość. Kiedyś musi być konfrontacja. Tomowi chyba świta to samo.
 Jak na komendę odwracamy się i wyciągamy broń. Zaciskam usta i palce na łuku. Świat staje. Wyciągam strzałę. Wciskam cięciwę w rowek strzały. Unoszę łuk i zamieram. Czekam. 
 Kroki. Czuję zimną determinację. On dzisiaj nie zginie. Nie ze mną. 
 Zza drzew wyłaniają się Till i Donna. Gdzie Alex? 
 Nim zdążają zrozumieć co się dzieje, moja strzała przeszywa gardło Tilla. Donna uchyliła się przed nożem Toma. Już wiem, że nie zdążę napiąć łuku. Przekładam go przez plecy i sięgam po sztylety.  Zastygam w szermierczej pozie.
 No chodź tutaj. Śmiało.

czwartek, 15 maja 2014

                               Rozdział 15


- Jesteś niezrównoważona. I masz głupie pomysły. 
Uśmiecham się lekko. 
- Dzięki. 
Krzyżuję ramiona na piersi. 
- Ten jest dobry. Czego chcesz? 
- Tego, że jest niebezpieczny. Lubisz ryzyko, prawda? 
 Udaję, że moje paznokcie są bardziej interesujące niż odpowiedź na to pytanie. Ale tak. Lubię. I naprawdę mam dobry plan. 
 Podejdziemy zawodowców przy rogu, poczekamy aż sobie pójdą i weźmiemy kilka najpotrzebniejszych rzeczy, które wystarczą nam do końca igrzysk.  Potem wszystko podpalimy. A pierwsze w kolejności polecą oszczepy. Głupia Meryl. 
 Już od pół godziny próbuje przekonać Toma do akcji. Co zaczyna doprowadzać mnie do szału. 
- Tom, proszę. 
- Dobrze, a co ci to da? 
- Nie złą jazdę. I chcę zobaczyć ich zdziwione miny, jak przyjdą na ognisko. 
- Jesteś szalona. 
 Puszczam to mimo uszu, bo już jestem w swoich myślach. Widzę twarz Tilla wykrzywioną złością, wściekłą Donnę, oniemiałą Meryl i Alexa. On od razu by wiedział czyja to sprawka. Przypominam sobie jego piękną twarz. Inteligencja aż bije z jego oczu. 
 Jestem zła, że opuściliśmy naszą kryjówkę nad rzeką. Mogliśmy tam spokojnie siedzieć, ale oczywiście musieli się napatoczyć. 
- A co zamierzasz zrobić z wartownikiem? Nie wierzę, żeby nie zostawili kogoś przy rogu. 
- No to go obezwładnimy i przywiążemy do drzewa. 
 Wyraz triumfu znika z jego twarzy. Zastępuje go nerwowy uśmieszek. Bardziej wciska się w kąt i przyciąga mnie bliżej siebie. Układa się tak, jakby chciał się oprzeć o moje ramię i spać. Jestem trochę zbita z tropu, więc czekam na rozwój sytuacji. 
- Posłuchaj, - szepcze mi do ucha - w końcu organizatorzy zobaczą, że nikogo nie zabijamy. Wtedy będziemy mieli wielki problem.
 Patrzymy sobie w oczy. On ma rację. Powietrze rozdziera kolejny huk. Zostało nas dziesięć. Dziesięć. Mrozi mi krew w żyłach. Czyli muszę zakończyć czyjeś życie, żeby chronić Toma. Dla mnie wybór jest oczywisty. Ale sumienie i tak będzie dręczyć. 
 Jestem głodna, chociaż na kolację zjedliśmy po bułce ze spadochronu. Nic nie szkodzi. Jeśli się uprę, mogę jeść 1 bułkę dziennie przez tydzień. Akcje zrobimy jutro. Układam się wygodniej. Opieram głowę o jego pierś. Jest tak cudownie ciepły. Kocham słuchać pracy jego serca. Bije od niego tak męski zapach. Owija mnie mackami spokoju i bezpieczeństwa. W jego ramionach czuję, że to wszystko mnie nie dotyczy. To taki schron przed rzeczywistością. Nagle znowu mam ochotę spróbować jego warg. Patrzę w bezdenne oceany. Powietrze między nami gęstnieje. Szukam ręką jego dłoni. Znajduję i lekko ją ściskam. Mówię to, czego nie mogę powiedzieć na głos. Odpowiada uściskiem. Płynie w nim taki spokój. Napawa mnie taką determinacją, że aż się trzęsę. On przeżyje. Musi przeżyć. 
 Tom nie zwraca uwagi na naszą umowę i wsuwa rękę pod moje nogi. Lekko mnie unosi i sadza sobie na kolana. 
- Tomas - syczę. Nienawidzi jak się na niego tak mówi. 
 Mruczy coś pod nosem i chowa nos w moich włosach. Jego gorący oddech parzy mi obojczyk. Nie mogę się powstrzymać i przywieram do niego całym ciałem, wdycham ten boski zapach. To się więcej nie powtórzy. Tylko teraz mogę być słaba. 
 Ciekawe ile dni mi zostało. Dwa, może trzy? Przyjmuję to ze spokojem. Przynajmniej się na coś przydam. Mogę ocalić mu życie. Odciskam delikatny pocałunek na jego szyi. Taki ukradkowy. Prawie niezauważalny. 
 Nie wiem, czy zasnęłam. Pewnie na chwile. Siedzimy tak aż do świtu. Gdy idę zapolować, Tom jeszcze śpi. Mimo wolnie uśmiecham się, bo przez sen z jego twarzy znikają troski. Nie będzie się martwił. Zostawiłam znak z patyków. 
 Wracam po jakiejś godzinie z dwiema wiewiórkami. Chciałam znaleźć coś lepszego, ale nic się nie napatoczyło. Tak samo jak żaden trybut. Trudno. 
 Tom już nie śpi i bawi się nożami. Nawet nie zwraca na mnie uwagi. Rzucam mu pod nogi zdobycze. 
- Weź się tym zajmij. Idę się położyć. 
 Ogarnęło mnie takie zmęczenie, że jeśli się teraz nie położę, to chyba padnę tutaj. 
* * *
 Budzi mnie szturchanie w ramię. Otwieram jedno oko. Przede mną siedzi uśmiechnięty Tom. Zamykam powiekę. 
- Melissko skarbie, zrobiłem te twoje głupie wiewióry. - Mówi z udawaną słodyczą. 
- Odejdź..- mamrotam. 
Pakuje mi do ust kawałek mięsa. To jest... Świetne! 
- I jak? 
- Ujdą. - krzywię się w odpowiedzi. Robi urażoną minę.
- No wiesz co?! A ja się tak namęczyłem! Nie to nie. Dawaj, sam zjem! 
- Chcesz żebym ci z głodu padła? 
- Marzę o tym! Przecież wtedy szybciej wygram. Siadam. 
- Chyba sobie śnisz! Ja wygram te igrzyska! 
 Zadzieram nos pod chmury. Tom bierze udko i rzuca we mnie. Łapię je zębami i leniwie odgryzam kęs. 
- Wyśmienite. Czym je doprawiłeś? 
W jego oczach widzę iskierki.
- Tajemnica. 
 Pokazuję mu język. Jemy śniadanie i nie odzywamy się. Ale to nie jest niezręczna cisza. W sumie mnie nigdy cisza nie peszy.
Patrzę na Toma, nawet w moro kurtce wygląda zniewalająco.
 Większość dziewczyn oglądało się za nim w dystrykcie. Jestem pewna, że jeśli wygra, to jeszcze bardziej będą na niego lecieć. Bogaty przystojniak? W dodatku miły i inteligentny? Zawsze. Może gdybym naprawdę wygrała, mogłabym być z Finnickiem. Nie. Nie. Przestań. Nie wygram. Nie wygram. Tu i teraz. Tom. Tylko on się liczy. Tylko jego przeżycie. Po kręgosłupie przelatuje mi dreszcz. I nie tylko moja śmierć. 
 Żeby chociaż przez chwilę nie myśleć o zabijaniu, biorę sobie drzewo na cel i zaczynam strzelać. Każda strzała wbija się w korę.
- Ohh, jaka z ciebie zdolna łuczniczka. Kto by pomyślał? - zadrwił Tom. Zrobiłam kwaśną minę.
- Tobie to się chyba nudzi. 
 Wzrusza ramionami i daje znak bym dalej strzelała. Gdy tylko napinam łuk zaczyna mnie rozpraszać. Czasami mam ochotę go kopnąć. 
- Jeśli zaraz nie przestaniesz, to Ci coś zrobię. I to nie będzie nic miłego. 
- Taaaak? A co? 
- Skopię ci tyłek gnojku. 
 Unosi jedną brew. Zawsze mnie to fascynuje. 
- Gdzie ty się nauczyłaś tak brzydko mówić? 
- Nigdzie. - burczę, bo jestem zła na niego, że jest tak przystojny. A najlepsze jest to, że on jest tego nieświadomy. Serio, zawsze gdy jakaś panna się do niego przystawiała, on to olewał i w ogóle nie reagował. Ale wyznać mi miłość to się nie wachał. Dziwny z niego facet. 
 Wyciągam strzały z drzewa. Przy okazji sprawdzam groty. Mało się stępiły. Nadal mogą przebić skórę. Na samą myśl ściska mnie w żołądku.
 Słyszę szepty. Czy może mi się zdawało? Patrzę na Toma. Też znieruchomiał. Jedno drzewo się zakołysało. A jeśli to zawodowcy? Jak na komendę wyciągamy broń. Ktoś tam jest. Doskakujemy do najbliższych drzew by nie można było nas trafić. Tom kiwa do mnie głową. Zaciskam pięści. 
- Złaź z tego drzewa! 
Cisza. Drzewo znieruchomiało. I zrobiło się ogólnie cicho. 
- Powiedziałam złaź! Jak nie to strzelam! 
 Nie no, ewidentnie tam ktoś jest. Wychodzę zza drzewa. I widzę dwa cienie. Mam ochotę się roześmiać. Myślą, że ich nie widzę? Błąd. Widzę doskonale. Dwie osoby. 
- Dobra, daje wam 3 sekundy! Raz! - zaciskam palce na łuku. Naprawdę zamierzam strzelić. - Dwa! - Chcecie zabawy zawodowcy? To będziecie ją mieli. - Trzy! 
Czekam sekundę i napinam cięciwe. Obiecałam. Wybieram cień dalszy od pnia. Wydycham powietrze i strzelam. Najwyraźniej trafiłam. Z drzewa spadł chłopak. Robi mi się zimno. To nie zawodowiec. 
 To Ned. 

wtorek, 22 kwietnia 2014

Lebster award - o co mi chodzi?



 Ja wiem,  postępuję nie do końca poprawnie.  Może zabrzmi to jakkolwiek dziwnie - nie czytam blogów. Znaczy coś tam czytam, ale nie na tyle by poznać te blogi dobrze. Niestety nie nominuję nikogo ze względu, że sama dostałam dwie nominacje z dwóch blogów do których miałam wzgląd. Tak mi przykro :< Dobra, nie jest mi przykro.
 Wracając do tematu, nominację dostałam od Luce i Meg Black. Cóż, dziekuję wam bardzo. Luce nie obraź się ale odpowiem na pytania Meg, bo akurat mam je pod ręką ;)


1. Jaki jest twój ulubiony pisarz?
 Jest ich kilku. Najbardziej uwielbiam Andrzeja Sapkowskiego,  a zaraz potem Suzanne Collins, Veronica Roth.
2. Jaki jest twój ulubiony film?
 Generalnie filmów mało oglądam, ale na pewno WPO, Niezgodna, Pustkowie Smauga.
3.Co Cię zainspirowało do założenia bloga?
 Już wcześniej "coś" sobie tam pisałam i kilka osób powiedziało, że z tego może coś wyjść. To była inna historia. W pewnym momencie, dziewczyna reklamowała swój blog na Facebooku i czytałam go w sumie dość długo. To chyba właśnie popchnęło mnie do stworzenia Melissy.
4. Dlaczego piszesz taką historię na swoim blogu a nie inną?
 To było po premierze WPO i byłam wprost oczarowana Finnickiem. Coś korciło mnie, żeby wpleść go w bloga.
5.Wierzysz, że obok naszego świata istnieje jakaś inna paranormalna rzeczywistość?
 To trudne pytanie. Z natury jestem pesymistką i nie bardzo w to wierzę. Ale nadzieję można mieć zawsze.
6. Masz swoją ulubioną książkę, a chociaż serię?
 Oczywiście! Igrzyska Śmierci, Niezgodna, Wiedźmin, Gwiazd Naszych Wina i masa innych.
7. Posiadasz jakieś zwierzątko?
 Mam labradora - ma na imię Beza.
8. Skąd czerpiesz inspirację do pisania?
 Z książek. Często nie świadomie. Po większość sięgam po prostu do swojej chorej wyobraźni :D
9. Podgryzasz coś pod czas pisania?
 Nie. Gdy myślę, zapominam o głodzie.
10. O jakiej porze najczęściej masz wenę?
 O każdej porze dnia i nocy. Dlatego często piszę na telefonie. 
11. Czy zastanawiałaś się nad zakończeniem pisania bloga?
 Jasne. W sumie mam tyle pomysłów, że nie mogę doczekać się zakończenia tego!

To tyle ;) Jeszcze raz dziękuję za nominację, pozdrawiam! 

Stokrotka

piątek, 18 kwietnia 2014

                                 Rozdział 14




- Tom, ty cholerny idioto!
 Ze łzami rzucam mu się na szyję. Znalazł się. Bezpieczny. Jest tu ze mną. I wszystko będzie dobrze. Będzie dobrze.
- Boże.. Tak się martwiłam o ciebie.
- A może mnie puścisz? Zaraz się uduszę!
- Nie ma mowy.
 Ściskam go jeszcze mocniej.
- Mam dla ciebie niespodziankę, wiesz? Z wielkim trudem odrywam się od niego i prowadzę do jaskini. Gdy jesteśmy w środku, częstuję go rybkami, które zostawiłam na potem.
- I to ta niespodzianka?
- Nie.
Podaję mu pas z nożami do rzucania.
Robi wielkie oczy.
- To dla mnie?!
- No. - mówię nie śmiało. Śmieje się zachwycony niczym dziecko z nowej zabawki. Każdą sztukę starannie ogląda.
- Ja też coś dla ciebie mam.
- Serio?
- No raczej. Trzymaj.
 Podaje mi dwa piękne, długie sztylety. Są istnym arcydziełem. Doskonale wyważone i ostre jak brzytwa. Zauważam, że można przypiąć je do kołczanu i w razie gdybym nie miała już strzał, mogłabym się bronić wręcz. Jesteśmy uzbrojeni po zęby.
- Najbardziej żałuję tego, że nie mamy w co wziąć wody, wiesz Tom?
- Wiem, ale na razie nie musimy się stąd ruszać.
- Prawda.

Ustaliliśmy, że to ja biorę pierwszą wartę. Teraz siedzę z jego głową na kolanach. Dobrze, że wyplotłam tę matę. W jaskini jest duża wilgoć.  Głaszczę jego włosy. Nie wiem kiedy zrobił się dla mnie tak ważny. W kapitolu? A może jeszcze w domu? Nie mogę dopuścić do jego śmierci. Staram się myśleć o miłych rzeczach.
 Nie wychodzi mi. Wszędzie widzę potwory. Przed oczami stają mi sceny śmierci Toma. Przeszyty oszczepem. Z poderżniętym gardłem. Przywiązany do drzewa drutem kolczastym. Podziurawiony jak ser. Zadrżałam. Przestań! Natychmiast! Sekundę później już leżę wtulona w jego pierś.
 Bezpieczna. Też mi coś. Nigdy nie będę bezpieczna. Aż do śmierci. Wtedy też nie odpocznę. Będę czuwać nad nim tak, jak moja mama nade mną.
 Kiedy chciałam się utopić, to ona przysłała po mnie Finnicka. Jestem tego pewna.
- Finnick. - szeptam. Chciałam jeszcze raz usłyszeć to imię. Zasmakować go. Jest jak płynny miód. Jeszcze raz. Ostatni.
- Finnick.
 Słyszę metaliczny dźwięk. Zaniepokojona zrywam się na nogi. Nakładam strzałę. Nikt mnie nie podejdzie. Nikt.
 Wyglądam na zewnątrz, ale zamiast intruza widzę spadochron. Dla mnie. Czyżby usłyszał? Odpakowywuję i aż otwieram usta ze zdziwienia. Wyciągam karteczkę. "Melissa." To cała treść. W środku są dwa bidony przyczepiane do paska, dwie bułki z naszego dystryktu i dwa paseczki czekolady. Kiedy ja ostatnio widziałam czekoladę?
- Dziękuję.
Zbieram cały nasz dobytek do jamy. W środku Tom już się zbiera do wyjścia.
- Spokojnie, fałszywy alarm.
- Wystraszyłaś mnie.
-  Co ty powiesz? - odpieram ironicznie. - Nie jestem już małą dziewczynką.
 Prycha.
- Ty też byś się o mnie martwiła.
Co racja, to racja. Chyba bym umarła.
- Patrz, prezencik!
 Podaję mu jego zestaw. Kiedy bierze go ode mnie, nasze dłonie się stykają. Czuję znajomy prąd i szybko chowam ręce. Spojrzenia się krzyżują. Czy to naprawdę ja całowałam się z nim rano? Jak mogłam mu to zrobić? Jak mogłam zrobić to sobie? Po co nie potrzebne nadzieje? Dociera do mnie uczucie, które nigdy się nie pojawiło. Nie pamiętam, kiedy ostatnio je czułam. Wstyd. Okropny wstyd palący mi policzki. Mam dość płaczu. Jaką ja byłam słabą dziewczynką, płaczącą po chłopaku. W obliczu śmierci uganiałam się za facetami, a nie skupiałam się na przetrwaniu. Oczywiście Toma.
 Z zamyślenia wyrywa mnie jego ciepły głos.
- Kładź się. Moja kolej.
 Nie odpowiadam. Stoję i właściwie nie wiem na co czekam. Ale on wyciąga do mnie ręce i już wiem. Przytulamy się tak, jakby to był nasz ostatni raz. Niemal stapiamy się w jedno. Stworzeni dla siebie, idealnie pasujący.
 Dwa wystrzały armatnie huknęły tak, że aż zadrżałam. Były trochę wytłumione przez skały, ale i tak przerażające.
- Położysz się ze mną? - pytam.
- Jasne.
 Tak zasypiam, wdychając jego piżmowy zapach. Czuję bliskość i to mnie uspokaja. Mam nadzieję, że umrę w jego ramionach.

 Śni mi się Alex. Groźny, potężny. Góruje nade mną. Uśmiecha się z tym niebezpiecznym błyskiem w oku. Słyszę jego głos. "Możemy wygrać. Możemy zostać najmroczniejszymi z mrocznych. Możemy podbić te igrzyska. Przemyśl to." Nie wachaj się, mówi Finnick. Nigdy. Sceneria się zmienia. Chłopak z jedynki powoli podchodzi do mnie z obnażonym mieczem. Próbuję uciekać, ale nogi mam jak z ołowiu. Strach. Znowu inne miejsce. Jeszcze bardziej przerażające. Czerwony pokój. I wielkie łoże. Alex za mną. Czuję na szyi jego usta. Palce wędrują po moich plecach i zatrzymują się na ramionach. Łaskoczą mnie w skórę. Delikatnie zsuwają ramiączka koszuli. Chcę protestować, ale jestem jak sparaliżowana. Nie. Nie rób tego. Koszula opada.

Budzę się przerażona. Co to miało być?! Tom siedzi obok i patrzy na mnie dziwnie.
- Co?
- Nie, nic..
- Tom.
- No dobra, gadałaś przez sen.
Robi mi się gorąco.
- Mówiłam coś ciekawego?
- Głównie nie rozumiałem, ale mamrotałaś coś o jakimś Alex'ie.
 No nie. Jestem zła na siebie. Ale przynajmniej nie powiedziałam mu żadnego sekretu. Chyba.
 Dzisiaj muszę spotkać się z Alexem. Jak ja mam go wykolegować? Nie wygląda na idiotę. Może powinnam powiedzieć o tym Tomowi? Ale co on może zdziałać? Jeśli tam nie pójdę,  będzie to równoznaczne z odmową.
 Tom zdążył już przygotować śniadanie. Jego mama pracuje u zwycięzców jako ogrodniczka. Dzięki niej zna chyba wszystkie rośliny na tej planecie. Posiłek składa się z kilku dziwnych pędów, listków, łodyg i innych rzeczy, których nie jestem w stanie rozpoznać. Ale smakowało całkiem całkiem. 
 Dziękuję i wychodzę na zewnątrz. Przeciągam się leniwie. Jaka piękna pogoda dzisiaj. Słońce świeci, wiaterek wieje. Może powinnam się umyć?
- Tom!
Leży oparty o ścianę jaskini i z błogim uśmiechem patrzy w niebo.
- Możesz się nie drzeć? Zwołasz wszystkich z okolicy.
- Chcę się wykąpać. A chyba każdy chciałby zobaczyć mnie bez ubrań, nie? Nie mogę im tego odmówić.
 Śmieje się do mnie. Nic nie jest w stanie zachwiać jego pogody ducha. Rzucam mu mój łuk. 
- Trzymaj.
 Zciągam kołczan, kurtkę, buty, spodnie i zostaje w samej bieliźnie. Teraz nie mogę pozwolić sobie na luksus nagości. 
 Z pluskiem rzucam się w wodę. Jest lodowata. Cierpną mi palce u rąk i nóg. Dokładnie szoruję twarz. Zmywam z siebie cały ten igrzyskowy bród. Kocham przyrodę, ale to nie powód by wyglądać jak trol. Przypominam sobie ulubioną piosenkę mamy i zaczynam ją nucić. Tak dawno tego nie robiłam. 
 Dobiega mnie czyjś śmiech. Zamieram zanurzona do pasa i zaczynam nasłuchiwać. Spoglądam pytająco na Toma. Kiwa głową. Wskazuje w stronę lasu. Od strony rogu. To mogą być zawodowcy. Wybiegam na brzeg najciszej jak mogę. Tom już jest przy mnie.
- Uciekamy?- szeptam.
- Jeśli to zawodowcy, może być ciężko. 
- A jeśli nie?
- A jeśli nie, to też spadamy. Nie mam ochoty zabijać dzieciaków. 
 Odważnie. Ale nie mówię tego głośno. Ubieram się najszybciej jak mogę. Zakładam kołczan i już w biegu odbieram od Toma łuk. Ukrywamy się na skraju polany w gęstych krzakach. Nie zobaczą nas, a my przy okazji mamy na nich świetny widok. 
 Ledwo co znikamy, pojawiają się zawodowcy. Donna, Till, Meryl i Alex. Na widok Meryl coś zaczyna rozsadzać mnie od środka. Uświadamiam sobie, że zgrzytam zębami i nakładam strzałę. Tom ostrzegawczo łapie mnie za rękę. 
Zostaw, mówi bezgłośnie. Rzucam mu groźne spojrzenie i obserwuję ich dalej. Chwilę kręcą się przy obozowisku. Robi mi się gorąco,  jak Till klęka przy brzegu. Ślady,  ślady, ślady. Cholera! Kiwa na Alexa. Ten podchodzi i marszczy brwi. Nawet teraz jest przerażająco piękny. Macha lekceważąco ręką i napełnia manierkę. Dziewczyny o czymś wesoło plotkują, jakby to nie były igrzyska tylko jakiś spacer do lasu. Oh, jak łatwo byłoby teraz strzelić. Patrzę prosząco na Toma. Kręci głową i posyła mi twarde spojrzenie. Unoszę dwa palce, oznaczające dwa strzały. Oczywiście celne. Znowu zaprzecza. 
Jeden palec.
Wygląda na złego. Zaczynam się bać tego nowego Toma. Jest taki... Zdeterminowany. Zdeterminowany!  On próbuje mnie ocalić. Kompletny idiota! A kto jest jeszcze większym idiotą? Finnick. Dalej nie może dotrzeć do mnie to, że Finnick prosił Toma by mnie ocalił. Żeby się za mnie poświęcił. Jak można prosić kogoś by umarł za innego? 
 Tom ciągnie mnie za rękaw. Wskazuje na wąwóz. Zawodowcy idą w naszą stronę. Spinam się cała. Musimy zrobić to szybko. Wymieniamy spojrzenia i jak na komendę zrywamy się i biegniemy. Niczym bohaterzy jakiejś książki zbiegamy z urwiska. Przewracam się i turlam istatnie 4 metry. Gdy wreszcie się zatrzymuję, nie mogę się podnieść. Całe powietrze uszło mi płuc. Nim biorę się w garść, czuję na sobie silne ramiona Toma oplatające mnie pod pachami. Ciągnie mnie pod jakąś wysuniętą półkę skalną. Sadza mnie pod ścianą i uważnie się rozgląda.
- I jak? Czysto? 
- Czysto. Nic ci nie jest?
- Nie, tylko trochę się poobijałam.
 Tak naprawdę, to cholernie bolą mnie plecy. Ale cii, to tajemnica.
 Ściągam kołczan i zaczynam liczyć strzały. 19. Uświadamiam sobie,  że jeśli Tom chce mnie ocalić, właśnie zaczynamy wyścig. Bo jeśli będę go trzymać z dala od zadymy to ja też nie zginę. A jeśli wpakuję się w jakąś niebezpieczną akcję,  on będzie ze mną.
 Słyszę armatni wystrzał. A zaraz po nim drugi i trzeci. Przygnębia mnie to. I wtedy przychodzi dziki pomysł. Kiedy zmierzcha, mam dopracowane szczegóły. Zadowolona z siebie przeciągam się leniwie. Tom patrzy na mnie podejrzliwie.
-No co tam uknułaś?
- Ja? Nic.. Przy okazji, nie brakuje ci niczego? Nie zimno ci?


****************
Dobra, na samym początku oczywiście przeprosiny za długi czas oczekiwania. Teraz mam egzaminy, więc następny rozdział pojawi się co najmniej za tydzień.  Oczywiście komentujcie i zostawiajcie swoje blogi pozdrawiam :)

poniedziałek, 24 marca 2014

                                   Rozdział 13

 Po kręgosłupie przelatuje mi dreszcz, kiedy słyszę ten głos przy uchu. Nigdy  wcześniej go nie słyszałam. Mimo to, wiem do kogo należy.
 - A co to za rybka wpadła w moją sieć?
 - Zostaw mnie.
 - Chcę tylko porozmawiać.
 - Możesz to zrobić bez trzymania mi noża na gardle.
 - Dobre spostrzeżenie. Tylko czy do mnie nie strzelisz jak cię puszczę? Jaką mam na to gwarancję?
 - Żadną - warczę. Tak, wiem. Nie zbyt mądre postępowanie na kogoś,  kto wisi na czyjejś łasce, ale chyba mu się to podoba, bo śmieje się ochryple.
 - Wiesz Melissa, jesteś odważna. Lubię takie dziewczyny.
 Wykorzystaj to! Myśl mała, myśl!
 - Zabierz ten nóż, słońce.
 Mój głos też jest ochrypły, ale bardziej ostry. Od tego zależy moje życie. Wystrzały armatnie rozdzierają powietrze. Tom gdzie jesteś?
 Powoli zdejmuję strzałę z cięciwy rzucam ją na ziemię. Dbam o to, by Alex dobrze to widział. Stawiam wszystko na jedną kartę. Odwracam się do niego i opieram o drzewo. Opuszcza nóż, ale dalej trzyma go w garści. Patrzę mu śmiało w oczy.
 - Co takiego masz mi do zaoferowania?
 Uśmiecha się zadowolony. Chwycił grę. Opiera dłoń na drzewie tuż nad moim ramieniem. Robi mi się gorąco. Tylko nie wiem czy z nerwów.
 - Powiedzmy, że taki niezwykły sojusz.
 - Niezwykły.
 - Niezwykły. - przeczesał dłonią czarne włosy. - Ty sobie będziesz zabawiać się dalej z tym Tomem, a ja będę polował z tamtą bandą. Potem, moja ty piękna amazonko, wykończmy naszych sympatycznych towarzyszy i zajmiemy się resztą.
 Czuję lód na karku. To może być pułapka. Ale coś mi mówi, że on nie kłamie. Naprawdę chce tak zrobić. Czyżbym mu zaimponowała?
 Patrzy na mnie wyczekująco. Nie podoba mi się błysk w jego oku. On naprawdę myśli, że na to pójdę?
- Spotkajmy się tu jutro. W południe.
- Ha, czyli się zgadzasz?
- Tego nie powiedziałam.
 Bawi się kosmykiem moich włosów.
 - No nie bądź taka. Razem możemy zawojować. Możemy. .
 Kładę mu palec na ustach. Nachylam się do jego ucha i szeptam.
- Widzimy się jutro.
Mijam go i pewnym krokiem oddalam się od tego cholernego rogu. Czekam na atak, na szybujący we mnie nóż, na cokolwiek. Nie wytrzymuję i odwracam się.
 Nie ma go. Alex zniknął.

***

Biegnę już dobrą godzinę. Po drodze nikogo nie spotkałam. Ani śladu Toma. Przezornie po drodze zostawiam znaki, by mógł mnie znaleźć. Łamię gałązki na tej samej wysokości. Przy odrobinie szczęścia znajdzie mój trop. Powinnam rozejrzeć się za wodą. Żałuję, że nie mam tego plecaka. Nachodzi mnie niebezpieczna myśl. Mogłabym po niego wrócić. Ale tam są zawodowcy. W sumie mam łuk i noże. Co mi może grozić?
 Mała nie bądź głupia. Nie dasz rady czterem osobom, ile byś nie miała broni. Zdejmiesz dwóch, a reszta cię dopadnie. Ale jakiś sprytny plan to dobre rozwiązanie. Jest szansa, że Alex by się przyłączył. Ale co bym potem z nim zrobiła? Wlokę się dalej. Nie długo zacznie zmierzchać. Muszę znaleźć miejsce na nocleg. I wodę.
 Słyszę płacz. Albo raczej szloch. Jak poparzona wspinam się na najbliższe drzewo i przykucam na konarze. Łuk mam w pogotowiu. Coś rusza się po prawej. Siadam pewniej i napinam cięciwe.  Czekam. Pode mną przechodzi dziewczyna z 7. Opuszczam łuk. Czy ona jest idiotką? Chodzi bez broni po arenie, na dodatek płacze. W pierwszym odruchu chcę do niej podejść. W drugim zastrzelić. Na koniec postanawiam się nie odzywać i obserwować. 
 Wiem jak mogę jej pomóc. W dość oryginalny sposób, ale jednak.

Nie wachaj się.

 Wyciągam nóż i ważę go w ręce. Biorę zamach i rzucam. Zgodnie z moim oczekiwaniem, wbił się w drzewo 3 centymetry przed jej nosem. Rozszerza oczy z przerażenia. Jest na tyle przytomna, by rozejrzeć sie dookoła. Chyba mnie nie zauważa. Szybko wyciąga nóż z drzewa i rzuca się biegiem.  Uśmiecham się pod nosem. Dobrze zrobiłam. Organizatorzy niech myślą, że chciałam ją zabić, a ona ogarnęła się i ma broń. Myślę, że trzeba było jej takiego kopa. Zadowolona z siebie zchodzę.
 Postanawiam poszukać wody. Swoją drogą jestem głodna. Powinnam zapolować. Ale najpierw woda. Strumyka szukałam dobrą godzinę. Właściwie można to nazwać potokiem czy czym tam. Nigdy nie byłam dobra z geografii. Woda nie wygląda na skażoną, bo widać ślady dzikich zwierząt przy brzegu. Dziki, sarny, o a nawet ryś. Myję twarz, ręce, kark. Zauważam kilka małych rybek przepływających miedzy kamieniami. Szybko zabieram się za plecenie sieci. Nauczyła mnie tego mama.
 Gdy kończę, zaczyna zmierzchać. W między czasie odkryłam małą jaskinię. Tam przenocuję. Wyplotłam też matę do spania. Nałowiłam tak dużo ryb, że połowę muszę wyrzucić. Bez przerwy myślę o Tomie. Rozpalam małe ognisko, tak by było jak najmniej widoczne.
 Objadam się tak, że nie mogę się ruszyć. Rybki były całkiem dobre. Staram się zatrzeć ślady, ale już robi się ciemno. Pełna obaw wpełzam do swojej jaskini. 
Słyszę hymn Panem i znowu jestem zmuszona wyjżeć na zewnątrz. Proszę tylko nie Tom. Proszę. Mamo czuwaj nad nim. Proszę. 
 Na niebie wyświetlają się twarze poległych. Dziewczynka z 3. Chłopaki z 5, 6 i 8. Nie ma go! Nie ma Toma. Dziękuję. 
 Zabite zostały jeszcze dziewczyny z 6, 10 i 11. Dziękuję w myślach za ich ofiarę. Zostało nas 17. 
 Mój wzrok przykuwa ruch. Coś jest w krzakach. Pewnie jakieś zwierzę. Nie wiem kiedy złapałam taką schizę, ale nie będę w stanie spokojnie zasnąć, póki nie sprawdzę tego czegoś. Biorę łuk i zaczynam się skradać. Szczęście że noc jest jasna. Głupia pełnia. 
 Jestem metr od tego. I jestem na 100% pewna, że tam ktoś jest. Jak burza wpadam między drzewa, napinając łuk. 
Widzę kształt na ziemi. Na mój widok już ma się zerwać, ale prawie krzyczę.
 - Nie ruszaj się!
 Patrzy na mnie i zaczyna się śmiać. O co mu chodzi? 
 Rozpoznaję ten śmiech. To on. To on!

***********

Oczywiście komentujcie, zostawiajcie blogi, czekam :D

środa, 19 marca 2014

                           Rozdział 12


 Budzę się z myślą, że zostaje mi kilka dni życia. Trzeba je wykorzystać jak najlepiej.
 Czuję dziwną siłę, rozpierającą moje ciało. Jest jeszcze przed świtem, a mimo to jestem wypoczęta. Tom dalej mnie obejmuje. Nie mogę się powstrzymać i wodzę palcami po jego przedramieniu. Nadgarstek. Palce. Takie silne. Splatam je ze swoimi. Uśmiecham się lekko. Taki mały gest, a tyle radości. W myślach dziękuję wszystkim za Toma.  Co ja bym bez niego zrobiła? Zwariowałabym. Nie wiem ile tak leżę. W głowie krążą mi wspomnienia z Finnickiem. Wszystkie zamykam w szufladzie i nie chcę jej nigdy otwierać. Sprawiają mi ból.
 Prawie dostaję zawału gdy Tom otwiera oczy. Zamieram. Spogląda na nasze dłonie. Uśmiecha się. Naprawdę się uśmiecha. Mam nadzieję, że nie rumienię się, aż tak jak myślę.
 Dotyka mojego policzka. Zaczynam się bać, co narobiłam. Ja go odbieram jako przyjaciela. A to z pewnością nie jest przyjacielski gest. I tak zginiesz, rozbrzmiewa w mojej głowie. Nie możesz dać mu tej przyjemności? By wreszcie poczuł się kochany? Ale to nie w moim stylu. Chyba że... Nie będę udawać. Szukam w sobie i odkrywam, że naprawdę coś do niego czuję. Boże, ale co? 
 Podnoszę rękę i dotykam go. Muszę się dowiedzieć. Przejeżdżam palcami po jego szyi, wędruję po szczęce. Docieram do ust. Obrysowuję je.  Rozciągają się w jeszcze szerszym uśmiechu. W oczach widzę zadowolenie i coś, czego nigdy nie widziałam. Jakby głód. Zbliżamy się do siebie powoli, zahipnotyzowani swoimi oczami. To nie może być dobre co robię.  Nie może. Nasze usta złączają się. Delikatnie, ale nie nie pewnie. A potem wybucha bomba. Nie wierzę, że naprawdę tego chcę. Przyciągam go do siebie i obejmuję za szyję. Jego palce błądzą po moich plecach, a moje ciało domaga więcej. Całuje mnie zachłannie. Zaczyna brakować mi tchu. Gdy muszę się od niego odsunąć, zalewa mnie fala niepewności. Co ja zrobiłam. Co ja najlepszego zrobiłam?! Mamo? Co teraz robić. Ja.. Ja go kocham. Znowu to robię. Znowu kogoś kocham. I znowu kogoś stracę. Przeklinam w duchu te cholerne igrzyska. Mam ochotę dopaść tego geniusza, który to wszystko wymyślił.
 - Co to było, Melissa? 
 - Nie wiem. Sama się zastanawiam. 
Gryzę nerwowo wargę. Wciąż czuję na niej jego dotyk. Oddechy mamy nie spokojne.
 - To.. To chyba był okruch radości. 
 Nie pyta. Wie, że często zdarza mi się walnąć coś zrozumiałego tylko dla mnie.
 Jedno mnie dziwi. Nie żałuję tego. Powinam czuć się wina. Finnick nie jest mi obojętny. I nigdy nie będzie. Szczerze, skoczyłabym za nim w ogień. A Tom... Jakkolwiek to zabrzmi, skoczyłabym za nim nawet w dwa ognie. Idiotka.
 -I co my teraz zrobimy? - pyta leżąc na plecach i wpatrując się w sufit. Teraz mała przechodzimy do ofensywy. Finnick nie może się niczego dowiedzieć. Żebym tylko głos miała pewny.
 - Zaczynają się igrzyska. Spróbujemy wygrać. - gramolę się spod kołdry - A teraz uważaj. Na arenie nie będziemy okazywać sobie  głębszych uczuć. - idę do łazienki, myję twarz i w między czasie mówię - Jeśli organizatorzy coś zauważą, to po nas. Rozumiesz?
 Patrzy na mnie zdziwiony. Trawi moje słowa. Chyba go nie przekonałam. Czas na cięższe działa. Siadam obok i biorę jego twarz w dłonie.
 - Nie chcę, żebyś zginął w męczarniach. Zaufaj mi. Mam plan. - głaszczę go po policzku - Ukryjemy się gdzieś. Zrobimy własny obóz. Jak zawodowcy troszkę przeżedzą ten tłum, to wkroczymy do akcji. A pierwszymi których wykończymy, - uśmiecham się złowieszczo - będą oni.
 Zamiast również się uśmiechnąć, kręci głową. On mnie do szału doprowadza.
 - Nie podoba mi się to wszystko.
 Przechylam głowę i wpijam się w jego usta. 
 - A to ci się podoba? Jeśli tak, masz jakąś godzinę, by się tym nacieszyć. Potem możesz o tym zapomnieć. 
- Zadziwiasz mnie. W jednej chwili nie chcesz żyć, a w drugiej masz całkiem nie źle przemyślany plan na przetrwanie. 
 Przełykam ślinę. 
- Bo mam dla kogo przetrwać. 
Uśmiecha się smutno. Co ja znowu powiedziałam? Ogarnia mnie panika. 
 - To nie tak jak myślisz! Mnie nic już nie łączy z Finnickiem. Ja..
 - Ciii - położył mi palec na ustach - Nie tłumacz się. Ja tylko chcę, żebyś była szczęśliwa. 
 W oczach zbierają mi się łzy. 
 - Ja też chcę żebyś był szczęśliwy. Nie przeżyję bez ciebie. Proszę...
 - Posłuchaj, na ciebie będzie ktoś czekał. 
 - Nie prawda. Mój ojciec nawet mi nie będzie kibicował.
 Patrzy długo w okno.
 - Nie mówiłem o nim.
 Czuję, jakby ktoś przywalił mi w twarz. Łapię się ta tym, że przytulam go z całej siły.
 - Nikt nie będzie mi w stanie ciebie zastąpić.
 - Nawet nie będzie próbował.
 Podrywam się z łużka. To Finnick stoi w drzwiach. Ze złości aż zaczęłam dygotać.
- Ile ty tam stoisz, co?!
- Wystarczająco długo,  by zrozumieć. A teraz chodźcie. Styliści czekają.
 Patrzę na Toma, on jak gdyby nigdy nic uśmiecha się i rzuca przez ramię wychodząc:
 - Do zobaczenia na zachodzie.
 Czekam 2 sekundy i wściekła rzucam się na Finnicka, wciągam go do pokoju i przypieram do ściany. Wygląda na trochę zdezorientowanego.
 - Co ty sobie wyobrażasz? - syczę - Wchodzisz do mnie bez pytania, mieszasz się do moich spraw. I jeszcze jedno. Nigdy nie wybaczę ci tego, że prosiłeś Toma o poświęcenie dla mnie życia. Nigdy.
 Z furią wychodzę. Dawno mnie tak ktoś nie wyprowadził z równowagi. Tess już na mnie czeka.


***


Siedzę z innymi trybutami w poduszkowcu. Wszczepili nam nadajniki do przedramienia. Wiozą nas na tę cholerną arenę. Zawodowcy rzucają mi groźne spojrzenia. Wszyscy oprócz Alexa. Uśmiecha się zagadkowo. Jakbyśmy mieli wspólny sekret. Co on planuje?
 Patrzę na Toma. Jest blady, ale wygląda na zdecydowanego. Zachód. A jak będziemy bezpieczni, wyciągnę z niego wszystko co powiedział mu Finnick.


***

 Cylinder się zamyka, a mnie uderza adrenalina. Wyjedziemy na górę i będziemy się zabijać. Nogi aż rwą mi się do biegu.
 Jadę na górę. Wygładzam moro kurtkę i czarne spodnie. Strój jest świetny. Wygodny, funkcjonalny i dobrze dopasowany. Już nie wspominając o kolorach.
 Z radością witam promienie słoneczne. Rozglądam sie uważnie. Tom jest 3 stanowiska dalej. Ja jestem centralnie na przeciwko wejścia do rogu. Słońce idealnie nade mną. Południe.
 30 sekund.
Jest łuk! Ten sam czarny co na ćwiczeniach. Jesteś mój skarbie. Zawodowcy są rozsypani po drugiej stronie. Obok łuku widzę jeszcze komplet noży. To dla Toma. I jest jeszcze plecak.. nie. Nie uniosę tyle na raz. Łuk. A jak się uda,  to noże.
 15. 10. 5.
 Huk rozdziera powietrze. Ale ja jestem gotowa. Biegiem rzucam się do łuku. Zostały mi dwa metry. Łapię kołczan i w biegu przerzucam go przez plecy. Łuk mam w garści. Noże! Doskakuję i  zakładam szybko pas. Biegnę na zachód. A przynajmniej tak mi się zdaje. Już prawie znikam wśród drzew, ale właśnie obok ucha przeleciał mi oszczep. Oho, mam towarzystwo. Czekam na drugi. Chowam się za pniem i nakładam strzałę. Gotuje się we mnie. Wychylam się zza drzewa i szukam celu. To Meryl biegła za mną. Ale teraz jest do mnie tyłem i mierzy oszczepem do kogoś innego. Decyzję podejmuję błyskawicznie. Nie pozwolę zabić jej bezbronnego dzieciaka. Dociągam cięciwę do policzka. Instynkt podpowada mi, że coś jest nie tak. Zamieram. Czuję zimno na szyji. To metal.


------------
No to tak xD na samym początku,  chcę podziękować LucE, zainspirowałaś mnie do tego rozdziału troszkę, więc dziękuję :) przyjmij to jako małą dedykację :D oczywiście komentujcie i  zostawiajcie swoje blogi, które chętnie przeczytam ;)

czwartek, 13 marca 2014

                                           Rozdział 11



Nie długo wychodzę na scenę. Głowa boli mnie od płaczu. Tess poszła po jakiś dobry środek przeciwbólowy. Gdy go połykam, patrzy na mnie zmartwiona.
 - No opowiadaj co się stało.
 - To nienajlepszy pomysł..
 - Oh dawaj. Będzie ci lżej. 
 Wzdycham męczeńsko, ale mówię wszystko od początku. W między czasie zdążyła mnie ubrać, a teraz mnie maluje. Nie wiele widzę. Przed oczami mam mgłę. Zastyga z pędzelkiem przy mojej twarzy. 
 - A Tom? 
 - Co Tom?
 - Zależy ci na nim. Może powinnaś szukać oparcia u niego. - wzrusza ramionami i wznawia nakładanie mi na twarz pudru. To co mówi jest całkiem sensowne.
 - Ale on jest na mnie zły. Nie wiem, czy chce ze mną rozmawiać.
 - Na pewno chce. Przecież jest twoim przyjacielem.
 Jakoś na sercu robi mi się lżej. Może ma rację. 

 Nie powinnam się przywiązywać do Finnicka. Właśnie złamałam mu serce. Z resztą sobie chyba też... Byłam głupia wiążąc się z nim. Z każdą minutą zatapiam się głębiej w swojej apatii. Zbieram siły przed tym chorym występem.
 - No skończyłam. Wstań do lustra.
 Staję przed lustrem i zapiera mi dech. Już nic nie zastało z dziewczyny wyrzuconej na brzeg. Jestem jak.. jak..
 - Bogini śmierci. - mówi Tess, jakby czytała w moich myślach. Jestem przerażająco piękna. Suknia jest do ziemi, zwiewna i czarna jak smoła. Na górze jest bardzo dopasowana , z odkrytymi plecami i dekoltem w kształcie serca. Funkcję ramiączek pełni delikatna czarna koronka udająca rękawki, otulająca cały mój tułów i lekko rozszerzająca się do końca sukienki. Włosy mam pofalowane, opadające luźno na ramiona. Całość dopełnia makijaż. Ciemny, tajemniczy, przydymiony. Olśniewający. Jestem piękna. Uśmiecham się nie śmiało do odbicia. Tess promienieje dumą.

 -Dziękuję ci.. Naprawdę.. Jest prześliczna.
Przytulam się do niej. Może ona nie jest kolorowym dziwadłem z kapitolu.
 - Teraz idź, i ich oczaruj.
 Kiwam głową i idę do wskazanych drzwi. 

 W wielkim ciemnym pomieszczeniu tłoczą się już trybuci. Widzę Toma. Prezentuje się równie wspaniale co ja. Gdy do niego podchodzę, wygląda na zaskoczonego. Przybieram dumną pozę.
 - I jak? - unoszę wysko podbródek, powstrzymując się od śmiechu.
 - Przepięknie. - mówi odkłaniając się przesadnie. Mam wrażenie, że jest jak dawniej. Że znowu wygłupiamy się w dystrykcie.

 - Ty też nie masz niczego sobie. - dodaję jakby z lekkim niesmakiem. Poczym śmiejemy się, co dobrze mi robi po tych wszystkich beznadziejnych wydarzeniach minionych dni. Odprężam się i zatracam w rozmowie z Tomem narzekając na wszystko. Aż nagle wszystko cichnie i zaczynają się wywiady. Dość szybko przychodzi moja kolej. Jestem spięta. Widzi mnie całe Panem. Biorę głęboki wdech. Gotowa. Wychodzę na scenę. Wita mnie aplaus publiczności. Czuję, jakby nagle wiatr zawiał w moje żagle. Jak w transie odpowiadam na pytania prowadzącego. Chyba zdążyłam go polubić. Myślę, że publiczność też mnie polubiła, mimo tego, że starałam się być jak najbardziej naturalna. Słyszę swój perlisty śmiech i zastanawiam się,  kiedy ostatnio tak się śmiałam. Chyba za czasów dzieciństwa. Pocieszona takim obrotem spraw, zchodzę ze sceny.
 Na górze dopada mnie podekscytowana Ines i gratuluje mi występu. Uśmiecham się leciutko na widok idącego Finnicka. Nie mogę odczytać wyrazu jego oczu. 
 - Dobra robota. 
 Rzuca obojętnie. To ton mentora. Wysupłany z emocji. Niemal czuję zimno przepaści rosnącej między nami. Już wiem, że go straciłam. W ogóle nie powinam go nigdy mieć. To był błąd. Nie powinnam. Wiedziałam jak to się skończy. 
 Ruszam szybko do pokoju by nie zobaczył moich łez. 
 Na kolacji zjawiam się później niż wszyscy. Mam nadzieję, że udało mi się zasmakować makijażem opuchnięte oczy. Nic nie czuję siadając do stołu. Jednak gdy pastwię się nad swoimi ulubionymi żeberkami, czuje jak Tom ściska moją rękę pod stołem. Podnoszę na niego wzrok. Jest zatroskany i na pewno wie, że coś jest nie tak. Wzdycham i zmuszam się do wpakowania sobie marchewki do ust. Muszę jeść, przed igrzyskami. Nie mogę znieść tej ciszy przy stole. Dopijam wino z kieliszka, ale po zastanowieniu dolewam płynu z karafki i biorąc kieliszek wychodzę. W połowie drogi do pokoju ktoś łapie mnie za rękę. Odwracam się wściekle. To Tom. Szybko się uspokajam. Dalej mnie trzyma. Jego oczy są niczym dwa sople lodu. 
 - Chodź. 
 Ciągnie mnie do mojego pokoju. Już na wejściu zabiera mi wino. Spoglądam na nie tęsknym wzrokiem.
 - Teraz idziesz do łazienki, kąpiesz, przebierasz w piżamę, potem opowiesz mi wszystko. 
 Jego ton nie zostawia wątpliwości,  że nie da się spławić. Bez zastanowienia wykonuję jego polecenia. Gdy spłukuję włosy słyszę lekkie zamieszanie i szepty. Czy to był Finnick? Postanawiam to olać. Na tym etapie mam naprawde wszystko gdzieś.
 Wychodzę z łazienki i widzę Toma, siedzącego na podłodze, z tacą pełną przysmaków. Wiedział, że nie odmówię żadnego z nich. Zwłaszcza gorącej czekolady. Powstrzymuję się przed rzuceniem na te pyszności i przysiadam obok niego. Przechylam głowę czekając na rozwinięcie sytuacji. Nie mogę się nadziwić, jak zmienił się przez te lata. Z chudzielca wyrósł z niego mężczyzna. Włosy lekko opadają mu na czoło. Są kaszatanowe. A oczy... Właśnie wpatrują się we mnie z uwagą. W nich można się utopić.
 - Wiesz, o niczym bardziej nie marzę niż o twoim szczęściu. Chcę ci podziękować za te wszystkie lata. Jesteś moją skałą.
 Uśmiecha się łagodnie. Chyba nic nie jest w stanie zachwiać jego równowagi. 
 - Ale wiesz, że ja nie potrzebuję ochrony? A tym bardziej niańki. 
 O nie. Nie, nie, nie, nie! Dowiedział się? Ale skąd? Stop. Mała zastanów się. Mówiłaś to na początku. Że chcesz żeby przeżył. Ale wtedy byłam upita, mógł nie wziąć tego na serio. Jest jeszcze jedna osoba. Finnick.
 Postanawiam podejść do tego z rezerwą.
- A o co chodzi?
- O to, że sam potrafię o siebie zadbać i nie chcę byś się poświęcała dla mnie. 
 Zamieram z pianką w ustach. Nachyla się do mnie do mnie i ledwie słyszalnie szepta: 
 - Wygraj. Dla mnie. 
 Zabawne, że już druga osoba mi to mówi. Robi się niebezpiecznie. Nie chcę go okłamywać. Tak bardzo nie chcę. 
 - Dobrze. 
 Bierze moją dłoń i delikatnie głaszcze. Przechodzi mnie dreszcz. Jego dotyk jest taki kojący. Postanawiam zaryzykować i kładę głowę na jego kolanach. Czuję, jak gładzi mnie po włosach. Najpierw nieśmiało, jakby bał się że mu ucieknę. Zamykam oczy i poddaję się uczuciu nicości, spokoju. Bezpieczna. Kiedy znowu otwieram oczy, przypatruje mi się uważnie. Wygląda na zamyślonego.
 - Co jest? 
 - Po prostu tak dawno nie rozmawialiśmy ze sobą szczerze. I nie okazywaliśmy sobie uczuć.
 Tępy ból rozlewa się po moim ciele. Jaka ja jestem okropna. Zakłamana. Jestem zimną, bezduszną suką. Z piersi wyrywa mi się szloch. Za tysiąc pięćset lat nie będę na niego zasługiwała. Jest taki dobry. A ja go okłamuję.
 - Ej, co się stało? 
 Nie odpowiadam. Bierze mnie w ramiona i kołysze jak małe dziecko. 
 - No już. Damy radę. Każdy ma chwile słabości. Cicho.
 Opieram głowę o jego pierś. Chyba zmoczyłam mu całą koszulkę łzami. 
 - Tom jestem tym zmęczona.  Już nie mogę. Próbowałam być silna. Mam nadzieję, że szybko zginę. 
 - Nie mów tak. Proszę nie mów. 
 W jego głosie słyszę autentyczny ból. 
 - Nie odchodź.. - łkam. 
 - Nie będę. 
 Patrzę na jego twarz. Boże, jaki on jest silny. Nie płacze. Wierzy we mnie. Chce, żebym to ja wygrała. Głaszcze mnie po policzku. Chłonę ten dotyk jak nigdy dotąd. Napełnia mnie spokojem. Zastanawiam się, czemu nigdy tego nie zauważyłam. Zamykam oczy. Chyba myśli, że śpię. Przenosi mnie na łużko. Stoi chwilę nade mną i już ma odejść, ale chwytam go za rękę.
 - Nigdzie nie idziesz. - mamrotam i pociągam go lekko do siebie. Jakby nie pewnie, z ociaganiem wykonuje polecenie. Otacza mnie ramieniem. Wreszcie zasypiam.

piątek, 14 lutego 2014

                                          Rozdział 10


Na śniadaniu dostajemy plan dnia. Uroczyście wręcza go Ines zastrzegając, że wszystko ma trwać idealnie co do minuty.
1. 9:00 - śniadanie
2. 10:00 - 13:00 - zajęcia  przygotowujące - Ines
3. 13:15 - 16:15 - zajęcia przygotowujące - Finnick
 Na samą myśl uśmiecham się pod nosem. Bezkarne 3 godziny z Finnickiem. Może być fajnie. 
4. 16:20 - obiad
 - Punkt siedemnasta jesteście pod opieką stylistów. Oni zrobią z was bóstwa i sprawią, że publiczność was pokocha!
 Rozpromnieniona opusza pokój. Patrzymy na siebie z Tomem.
- To będzie ciekawy dzień.
- I to jak. - mamrotan w odpowiedzi.

 Idę na zajęcia do Ines nie wiedząc co mnie tam czeka. Już na samym progu dostaję niebotycznie wysokie szpilki i niewygodną sukienkę. W dodatku brzydką. Różową jak świńska skóra. Przez 3 godziny uczę się, jak być "czarująca". Oznacza to,  uśmiechanie się, chichotanie jak idiotka i nieustanne podlizywanie się publiczności. Nawet chodzić trzeba czarująco. Gdy pytam się Ines, czemu nie mogę być sobą i zachowywać się normalnie, strofuje mnie za głupie pytania i jeśli chcę mieć dobrych sponsorów to mam robić jak karze. Nie wnikając, cierpię dalej aż do końca zajęć, bo buty są koszmarnie ciasne. Kończymy zajęcia i idę do siebie. Czeka mnie niespodzianka, a mianowicie Finnick, leniwie uśmiechający się z pod ściany. Nie bawiąc się w ceregiele, zrzucam z siebie tę paskudną kieckę i kopię ją z obrzydzeniem w kąt. Butów zdążyłam pozbyć się po drodze.
 -Nie zły początek zajęć.

- Cicho. - prycham.
-Nie wiem czy wiesz, ale już drugi raz od wczoraj rozbierasz się przy mnie do bielizny. - mruczy mi zmysłowo do ucha. Sprawiając, że po moim ciele rozlewa się gorąca lawa.
-Nie pochlebiaj sobie - mruczę obchodząc go. Gdy teraz ja jestem za nim,  staram się by mój głos był równie gorący co obiecujący. - Na to będzie czas po zajęciach.
Uśmiecha się drapieżnie. Siadam na łużku. Moje myśli pochłania jedno. Jutro już będę na arenie. To mój ostatni dzień. Ostatni. Dlaczego nie mogłabym tego zrobić? Kto mi zabroni? On jest mój, ja jestem jego. Dlaczego nie? 
- Będziesz mi się tak przyglądał, czy wreszcie zaczniesz te głupie zajęcia?
- To może najpierw się ubierzesz?
- Nie. Wygodnie mi tak.
- Melissa, proszę. - odrzucam zaczepnie głowę w tył. 
- Czyżby mój widok nie pozwał ci się skupić? - mówię,  idealnie parodiując jego uwodzicielski ton.
- Twoja miłość do siebie nie zna granic, prawda?
- Prawda. My, piękni trybuci z czwórki tak mamy.
 Uśmiecham się, ale biorę pierwsze lepsze rzeczy z szafy. 
 Gdy rozsiadamy się wygodnie, Finnick przechodzi na mentorski ton i zaczyna mówić. Dociera do mnie tylko jego głos, ale słów nie rozróźniam. Generalnie go nie słucham i błądzę myślami w swoim dystrykcie. Chodzę między alejkami rybnego targu, oglądam statki i kutry w porcie. Siedzę na plaży i bawię się gorącym piaskiem, słucham uspokajającego szumu fal. Aportuję psu patyki za domem. Chodzę z łukiem po lesie. Obserwuję ptaki na drzewach. I widzę swoją matkę skupioną na podchodzeniu jelenia. Wtedy jak uczyła mnie polować. "Patrz na wiatr. On może cię zdradzić.", "Stopy stawiaj jak najuważniej.", "Rozglądaj się."
 Przed oczami mam scenę z przed kilku dni przed jej śmiercią. "Jeśli trafisz na igrzyska i będziesz miała problem z zabijaniem, pomyśl o ofierze. I podziękuj im za nią. Podziękuj im za siebie." Potem już nie mogła mówić. I ruszać się. Była bardzo chora. Zawsze wiedziała że tu trafię. I zawsze chciała żebym wygrała. Kiedyś nie rozumiałam jej niepokoju. Dzisiaj już wiem. Bała się mojego poświęcenia. I była świadoma, że mogę chcieć oddać za kogoś życie. 
 Z zamyślenia wyrywa mnie potrząsanie za ramię. 
- Melissa!
- Co?
 Patrzy na mnie zirytowany.
- Nawet nie zauważyłaś, że przestałem mówić 10 minut temu. A ty dalej kiwałaś głową potwierdzając to, czego nie powiedziałem.
 Nagle zabrakło mi języka w gardle.
- Co ty sobie wyobrażasz?! Tu chodzi o twoje przetrwanie!
- Ale o co ci chodzi?
 Jego oczy płoną, przechodzi mnie dreszcz. Nie wiedziałam go jeszcze w takim stanie.
- O to, że jutro już będziesz na arenie. - warczy. Mój niepokój rośnie. - Ja dobrze wiem, że tobie wisi twoje życie, ale mnie nie.

 Milczę. Nagle dociera do mnie czemu. Bo ma rację. On.. On się o mnie martwi. Ogarnia mnie złość. 
 - Dobrze wiedziałeś co chcę zrobić,  a mimo to jesteś ze mną. Tom ma wrócić cały. Zrozumiałeś? Nie powstrzymasz mnie. - mój głos coraz bardziej zabarwia się groźną nutą - Zrobię, co będę uważała za najlepsze. 
 Zbladł. Zacisnął pięści. Pewnie z bezsilności. Wie, że nie ma nade mną kontroli.
- Nie wierzę w to co słyszę.
- Może pora zacząć? - uśmiecham się złośliwie. Coś mnie zakuło w piersi. On nie może sobie z tym poradzić. Nie może tego zaakceptować. - Ja nie wrócę. - mówię już łagodniej - Nie chcę,  byś cierpiał przeze mnie. - Boże, to najtrudniejsza decyzja w moim życiu. Nie mogę tego zrobić. Nie mogę. - Może powinniśmy zerwać? 
 Co z tego,  że nigdy nie padło słowo chodzenie. To nie istotne. Wpatruje się we mnie z niedowierzaniem. 
- Słucham? 
 Uśmiecham się  zrezygnowana.
 - Nie powinniśmy być ze sobą. Moja śmierć zaboli cię bardziej, jeśli będzie ci na mnie zależeć.
- Nieprawda.
- Prawda. Potraktuj mnie jak corocznych trybutów. Nie zasługuję na nic więcej. 
 W jego oczach widzę łzy. 
- Zasługujesz i nie..
- Ciiii... Nic nie mów. Niepotrzeba.
 Na jego twarzy maluje się  zagubienie, zdziwienie i żal. Nie widzę wściekłości. Tylko bezsilność i ogromny ból. Bardzo go zraniłam. Nienawidzę się za to. Nie potrafię tego znieść. Poczucie winy kłuje w całym moim ciele. Mam siebie dosyć. Oczy mnie pieką. Nie on nie może zobaczyć jak płaczę. Nie może. Odwracam głowę.
-Przepraszam. - szepczę.

sobota, 8 lutego 2014

                            Rozdział 9


 Rano Finnick wydaje się zaskoczony moją obecnością. Chyba w pozytywnym sensie, ponieważ budzi mnie delikatne głaskanie po policzku. Nie ukrywam, uwielbiam takie pobudki.
 - Miła niespodzianka. - parskam śmiechem.
 - Cała przyjemność po mojej stronie. Odgarniam mu włosy z czoła. Zatrzymałabym tę chwilę na zawsze.
 - Masz już pomysł jak zachwycić organizatorów?
 - Nie. Ale coś pewnie wymyślę. Z drugiej strony oni dają tylko ocenę, a nie uratują mi życia. Znaczy Tomowi.
 - Gadaliście wczoraj. I co z tego wynikło?
 - Nic ciekawego - mamroczę.
 - Aha, czyli słabo. Powiedz mi, co on od ciebie chce?
 - Nie wiem. Zapytaj go.


***

Siedzę i czekam, aż przyjdzie moja kolej. Zastanawia mnie co pokażą inni. No dobra, ja umiem strzelać, to postrzelam, a oni? Ci co nie umieją prawie nic? Jestem z czwórki. Kwalifikują mnie do zawodowców. A ja w ogóle się nim nie czuję. Nie. Ważny jest tylko Tom.
Właśnie na salę wszedł Alex. Zastanawia mnie ten chłopak. Nie wygląda na bezwzględnego zawodowca. Chyba w nim tli się jeszcze troszkę dobra. Ale mogę się cholernie mylić.
 Potem poszło szybko. Ned, dziewczynka z trójki. Tom już ma iść, ale łapię go za rękę i szeptam: powodzenia. Kiwa głową i wychodzi.  Dziwne, że nie zareagował. 

 Moja kolej. Na dużym balkonie stoją, siedzą i przechadzają się organizatorzy. Po sali rozlega się głos, mówiący mi, że mam kilka minut. Biorę łuk i głęboki oddech. Zastanawiam się chwilę nad taktyką, ale uznaję, że im jest wszystko jedno. Przeszywam kolejno wszystkie kukły, jakie są na tej sali, ale najwyraźniej nie robi to zbyt dużo wrażenia. Nagle nadchodzi mnie dziki pomysł. Drę szmaty, które właściwie nie wiem skąd tu się wzięły i uważnie owijam nimi groty pięciu najdłuższych strzał. Rozpalam mini ognisko. Podpalam pierwszą strzałę i uważnie mierzę, by nie poparzyć ręki. Szmatka zajęła się błyskawicznie. Kątem oka spoglądam na organizatorów. Część jest podniecona i zaciekawiona, a nie którzy są oburzeni. Na ich twarze ciśnęło się pytanie - co ona chce zrobić?! Lekko podniecona, uśmiecham się kącikiem ust, w moich oczach zapala się płomień. Zamierzam wam zrobić mały pokaz ogni. I to bynajmniej nie sztucznych. Strzelam najszybciej jak mogę. Wszystkie pięć materiałowych manekinów zajęło się jak pochodnie w mniej niż minutę. Zadowolona z siebie, rozrzucam butem ognisko i odwieszam łuk i kołczan oraz ukłaniam się organizatorom z bardzo brzydkim uśmiechem. Oniemieli z wrażenia. Wychodzę bez oglądania. Wiem, że moje pochodnie dalej płoną.

***

 Z jakiś przyczyn technicznych wywiady zostają przełożone z dzisiaj na jutro. Mi to bardzo pasuje, bo będę miała więcej czasu dla siebie. Po obiedzie, wychodzę na taras z dzbankiem mrożonej herbaty i książką. Mamy strasznie upalne lato. Wyciągam nogi na leżaku i kompletnie zatracam się w lekturze. Prawie nikt mnie nie zaczepia aż do zachodu słońca. Prawie. Raz wpadła zdyszana Ines, oznajmiając, iż mam iść na przymiarkę strojów. Jakoś przekonałam ją, że Tess to świetna stylistka, ufam jej i na pewno da sobie radę. Najwidoczniej uspokoiłam ją. Z nudów postanawiam wziąć kąpiel. Leżąc w wannie, zastanawiam się, co jeszcze mogę dzisiaj zrobić. Może spróbuję zacieśnić mój sojusz z Tomem? Albo pójdę do Finnicka, by nacieszyć się naszymi ostatnimi dniami. 
 Ostatnie dni... Na samą myśl kłuje mnie serce i robi mi się ciemno przed oczami. To jest nie sprawiedliwe! Kiedy wreszcie znalazłam sens życia, oni mi go zabierają!
 Ale w moim przypadku śmierć też ma sens. Bo jeśli zginę, to tylko za Toma i to nie ulega żadnej wątpliwości. Jestem mu to winna. Nigdy bym sobie nie wybaczyła jego śmierci. Zastanawiam się, czy on też tak o mnie myśli. Czy mu jeszcze zależy? Odpycham od siebie te myśli. Nie obchodzą mnie. Mam Finnicka. To Finnick mnie wesprze. Mam cichą nadzieję, że znajdą się sponsorzy. Bez ich pomocy może być bardzo ciężko. 
 Słyszę pukanie.
 - Melissa? Jesteś tu? Rozpoznaję głos Finnicka. 
 - Tak! Daj mi pięć minut!
 Z  ociąganiem opuszczam wannę. Gdy wycieram się ręcznikiem, uświadamiam sobie, że nie mam ze sobą ubrań prócz belizny. Uśmiecham się gorzko do odbicia w lustrze. Zmieniłam się przez te lata. Jestem wysoka i mam zgrabne ciało. Włosy sięgają mi do połowy ramion i są proste jak druty. Najczęściej noszę je w warkoczu oraz koku, bo mi wtedy nie przeszkadzają. Moja duma. Dzisiaj postanawiam ich nie ruszać. 
 Ubieram się w to co mam, czyli bieliznę i wzdycham. Zawsze mogłam nie mieć niczego. Sięgam do klamki. Na łużku siedzi Finnick. Gdy na mnie spogląda, szybko odwraca wzrok. Nie wiem czemu czuję satysfakcję.
- Co? Zawstydzony? - specjalnie przeciągam sylaby, z drwiącym uśmieszkiem. Podchodzę do szafy, uwodzicielsko kołysząc biodrami i wybieram jakieś ciemne spodnie i bluzkę. 
- No więc po co przyszedłeś? - mówię wciągając spodnie.
- Hmm.. Głównie to posiedzieć i miło spędzić czas. Możemy w coś zagrać. - całuję go w policzek. 
- Zagrać? Serio? - prostuję się. 
- No. A co masz do roboty? 
- W sumie to nic. Jaka ta gra? 
- Na przykład pytania. Zadaję ci pytanie, a ty musisz mi odpowiedzieć. Szczerze. I potem zmiana.
- Okey. Zaczynaj. 
 Zadajemy sobie wiele  bezsensownych pytań, ale zdarzają się też całkiem poważne i trudne. Dzięki tej idiotycznej grze dowiaduję się, że jego ulubionym kolorem jest morski, kocha pływać i uwielbia śpiew ptaków.
- Kim dla ciebie naprawde jest Tom? 
 Zatkało mnie. Spoglądam na niego poważnie. Staram się oddychać spokojnie. Gdy zaczynam mówić, zalewa nas potok moich słów. 
- Obrońcą. Skałą. Podporą. Bratem. Ojcem. Wrogiem. Sojusznikiem. Byłą miłością. Nienawiścią. Wolnością. Dzieciństwem. Zapomnieniem. 
- Przyjacielem...- dodaję cicho. A potem zbiera mi się na płacz. 
- Finnick, co mam zrobić jak będzie chciał mnie zabić? Co? - łzy płyną mi po policzkach - Jak się na mnie rzuci, jak mam się bronić? 
- Jak najlepiej potrafisz. - otula mnie ramieniem. - I pamiętaj. Nigdy, pod żadnym pozorem, nie wachaj się. 
-Mam to traktować jako radę mentora? 
- Tak. Ale nie tylko.

 Wieczorem, gdy leżymy w swoich objęciach w uszach, aż do zaśnięcia, słyszę tylko jedno. 

 Nie wachaj się. 

sobota, 18 stycznia 2014

                                          Rozdział 8


 Przy śniadaniu ostatnim zwyczajem jest dość cicho. Mam na myśli mnie i chłopców, bo Ines trajkocze niemiłosiernie. Zresztą jak zwykle. Tom udaje, że najbardziej interesuje go jego talerz. Ale gdy sięgam po coś i przypadkiem dotykam dłoni Finnicka, zauważam jego brzydkie spojrzenie. Cóż za zazdrość.
 Zgodnie z zaleceniami mentora, idę pobawić się trochę bronią. Tata kiedyś powiedział: jeśli masz coś zrobić słabo, nie rób tego. Jeśli już musisz lub bardzo chcesz, zrób to tak, by wszystkim szczęki opadły.
 Idę do stoiska z łukami. Podchodzi do mnie instruktor ofiarując pomoc, ale ja mu dziękuję i oświadczam, iż sobie poradzę. Po jego minie wywnioskowałam, że nie bardzo mi wierzy. Próbuje kilka z nich i wybieram lekki ale z pozoru dość mocny. Ma czarne subtelne ramiona, a gryf miedziany. Istne cudo. Nakładam kołczan i biorę na cel pierwszą kukłę. Mierzę w dziesiątkę. Trafiam cal wyżej. Spodziewałam się, że jest mocny ale że aż tak? Nie czuć tego po naciągu.  Rozstawiam szerzej nogi i naciągam cięciwę do policzka. Idealnie. W sam środeczek. Gdy docieram do ostatniej czyli 4 kukły, zaczyna mi się to nudzić. Pytam instruktora, czy mógłby to urozmaicić. Odpowiada uśmiechem i wyciąga coś z pod stolika. To pilot. Naciska guzik i kukły zaczynają się ruszać. Proste. Naciągam cięciwę spokojnie do policzka i wodzę grotem za celem i bezbłędnie trafiam w każdą. Postanawiam zrobić małą demonstrację i pozrywać linki, na których wiszą manekiny. Zostały mi 4 strzały. Nie mogę nie trafić. Napinam łuk i wstrzymuję oddech. Syknęły lotki. Pach! Upadł pierwszy. Oddech. Strzała. Cel. Pach! Drugi. Wydech. Naciąg, syk, pach! Wdech. Wydech. Ostatnia strzała. Zwiększam rozkrok i biorę poprawkę. Syk i głuche łupnięcie manekina o ziemię rozlega sie po sali. Tak się pochłonęłam strzelaniem, że nie zauważyłam jednego. Każdy ale to każdy mnie obserwuje. Nawet Tom, który nie raz mnie widział w akcji. Ale to było dawno. Od tamtej pory wiele się zmieniło. Nie wie,  że po naszej kłotni wzięłam łuk, plecak i wyprowadziłam się na kilka dni do lasu. A najbardziej nie podoba mi się to, jak patrzą na mnie zawodowcy. Niektórzy z zazdrością, a niektórzy z podziwem zmieszanym z nienawiścią. Chyba trochę przesadziłam. Te biedne dzieci, wyglądają na przerażone. W sumie, to bardzo dobrze.
 Podchodzi do mnie Ned i mówi żebym się pochyliła. Zdziwiona wykonuję polecenie. Dotyka palcem mojego podbródka w miejscu, gdzie dociągam strzały.
 - Tylko jeden ślad. Niesamowite. - Mówi zamyślony. Nie ukrywam, ale technikę mam opanowaną. 
 Gdy jemy wspólny obiad z Tomem i innymi trybutami, podchodzą do nas zawodowcy. Moją uwagę przykuwa chłopak z ciemnymi włosami i wręcz czarnymi oczami. Wygląda jak półbóg. Z twarzy, z mięśni i z postawy. 
 - Hej, jestem Donna, a to Meryl, Till i Alex. - Alex, myślę,  imię również ma boskie - Nie źle strzelałaś tam na sali. Może chciałabyś do nas dołączyć?
 Oczywiście, że nie. Ale postanawiam chwilę pograć. Od tak, by uprzyjemnić sobie dzień.
 - Chcecie mnie nawet jeśli nie znacie mojego imienia? -uśmiecham się krzywo patrząc im pokolei w oczy. Alexowi poświęcam najwięcej uwagi. - Melissa jestem.
 Patrzą po sobie lekko zdezorientowani. Głowę na karku wydaje się mieć tylko ta z 2, Donna.
 - Dobrze więc, Melissa czy masz ochotę na sojusz?
 - Nie, nie mam. - mówię lodowato - zabierajcie się z tąd.
 - Pożałujesz tego. - syczy - Policzymy się na arenie.
 - Dobrze,  - odpowiadam obojętnie - do zobaczenia.
 Odchodzą, a Tom kręci głową.
 - Aj, mogłaś ich nie drażnić.
 - Mogłam, ale nie chciałam. Uśmiecham się zadowolona i biorę go za rękę. Zawsze przy dotyku jego skóry, czuję elektryzujący dreszcz. Taki jak teraz. Zaciągam go do sali i zaczynam udawać że robię spławiki na ryby. Tom idzie moim śladem. W końcu zbieram się na odwagę. A dukam tak, jakbym zamiast języka miała kołek. 
 - Słuchaj, ja wiem, że między nami bywało różnie... Chcę.. Chcę,  by nasza przyjaźń przetrwała. Mimo wszystko. Bo my nie wyjdziemy z tego cało. Albo ty.. albo ja. Albo nikt.. Chcę by chociaż jedno z nas przeżyło... Postaramy się sobie pomóc. 
 - Dobrze.. - odpowiada cicho. 
 Nie zważając na ciekawskie spojrzenia, przytulam się do niego mocno. On też mnie obejmuje. Nabieram poczucia,  że wszystko się jakoś ułoży. Jest mi lepiej. O wiele.
 Potem kończymy swoje misterne haczyki. Nakłaniam Toma, żeby teraz on zaprezentował swoje umiejętności rzucania nożami. No nie zrobił takiej furrory jak ja, ale też poskutkowało. Urośliśmy do rangi zawodowców. Możemy mieć pewność, że trybuci trzy razy się zastanowią, zanim nas zaatakują. Potem troszkę ćwiczę z trójzębem. Jednak nie bardzo mi to wychodzi. Z nożami i oszczepami radzę sobie lepiej. Leczyć też potrafię. Trochę się znam na roślinach. Pamiętam, od małego mama uczyła mnie większości z tych rzeczy. Tak wiem dziwne. Uczyła mnie przetrwania. Była nietypową matką. Umiała świetnie walczyć i polować. Bez problemu wymykała się po za ogrodzenie. Po jej śmierci, ojciec wszystko sprzedał. Cały arsenał. Ostał się jeden zakamuflowany łuk na strychu. Znalazłam go przez przypadek. I uczyłam się. I oto efekt. Mało mam sobie równych. Tak skromnie dorzucę.
 Przy łukach widzę Neda, który nie zdarnie próbuje trafić w zawieszone już kukły. Gdy celuje, nachylam się nad nim. Poprawiam postawę, prostuję mu rękę i naciągam cięciwę do jego policzka. Lekko przechylam łuk, bo strzała mu spada.
 - Teraz spróbuj.
 Lekko skołowany mierzy długo. Trafia troszkę po za koło.
 - Nie źle, jedziesz dalej.
 Idę do stanowiska z mieczami. Wybieram lekki i jedno ręczny. Przede mną stoi instruktor w ochraniaczach. Również ma miecz.
 - No dawaj, atakuj. Po takim łuczniczym występie wielcem ciekaw, jak radzisz sobie w walce wręcz. 
 Zastanawiam się chwilę. Dawno nie miałam miecza w ręku. Robię trzy kroki i tnę na odlew przez pierś. Unika. Uwijam się jak oszalała. Rzucam ciosy, ale on ciągle paruje. Gdy leżę powalona na ziemi, coś mi się przypomina. Mama pokazała mi kiedyś pewien krok. Wstaję i przerzucam ciężar na prawą nogę, znowu sieczę powietrze. Odwracam się w szybkim piruecie i tym razem trafiam pod pachę.  Dziękujemy sobie za walkę, gdyż rozbrzmiewa gong. Sala pustoszeje w trymiga. Biorę Toma pod rękę i zaciągam do windy. Tym razem kolacja jest z mentorem i opiekunką. Czemu?  Nie wiem. W każdym razie, atmosfera przy stole jest lepsza niż przy śniadaniu. Całkiem zadowolona z obrotu spraw z Tomem, mam lepszy nastrój. Niech się dzieje co chce, myślę, przytulając Finnicka na powitanie. Po kolacji, zamiast iść, w sumie tradycyjnie, do Finnicka, idę do Toma. Chcę z nim pogadać o dość delikatnych sprawach. Gdy wreszcie kładę się na jego łóżku czuję,  że jestem kompletnie wyczerpana.
 - Wiesz co Tom, zdziwiło mnie, że masz coś przeciwko temu, że jestem z Finnickiem. Przecież powiedziałeś, że zapominamy o tamtym. - Ajajaj, chyba trochę przesadziłam. Znowu.
 - Dziwisz się? Było.. Jest mi przyko, że jak mnie odrzucałaś, to powiedziałaś że nie jesteś gotowa na związek, a tu proszę bardzo, mamy takiego Finnicka i który już po dniu znajomości, spędza z tobą całą noc. Ja tego nie rozumiem. Wytłumacz mi o co tu, do cholery chodzi.
 Biorę głęboki oddech. O wiele łatwiej byłoby stanąć do walki z zawodowcami.
 - No nie do końca wiem, jak ci to wyjaśnić.. Wystarczy jak powiem, że to przedziwny splot małych, ale znaczących zdarzeń? 
 - Nie, nie wystarczy. - Wzdycham zmęczona. Ten człowiek, nigdy odpuści. 
 - Wolisz wersję długą, krótką, czy bardzo krótką?
 - Prawdziwą. 
 - Tom. - warczę.
 - No dobra, najkrótszą. 
 - Uratował mi kiedyś życie. Wyłowił mnie z morza. Wtedy co wiesz.. 
 - Wiem.
 - Podobno zawsze na mnie czekał. Nie wiem jak to się stało. Ale jesteśmy razem. I może to cię zaboli. Cóż, jestem z nim szczęśliwa. 
 - Cieszę się twoim szczęściem. 
 - Naprawdę? - Nie odpowiada. Za to jego wzrok jest bardzo wymowny. Mówiąc dobitnej, nie cieszy się.
 - I dasz radę to znieść? Bo zastanawiam się, czy nie będę pierwszą osobą, którą zabijesz na arenie.
 - Mógłbym zapytać o to samo.
 Ał, zabolało.
 - Nigdy nie chciałam twojej śmierci. I nie chcę. Mimo wszystko.
 - Mimo wszystko. - powtarza z uśmiechem, który mało ma wspólnego z wesołością. - Ja też jej nie chcę. I wiesz co, zróbmy tak, jak mówisz. Zapomnijmy. Na arenie myślę, wszyscy o wszystkim zapomnimy. Nawet o tym, że jesteśmy ludźmi, a nie tylko drapieżnikami i ofiarami. A teraz idź spać. Jutro pokazówy dla organizatorów i wywiady. Będzie trzeba się uśmiechać. Czyli to, co lubisz najbardziej.
 Nienawidzę tego. Nienawidzę udawać. Gdy już jestem przy drzwiach słyszę Toma.
 - Dobranoc Melissa.
 - Dobranoc Tom.
 Myjąc się, uznaję że pójdę do Finnicka. Potem, już w piżamie, pukam, ale nikt mi nie otwiera. Może śpi? Uchylam drzwi. Tak, leży już w łóżku. Postanawiam się przyłączyć. Ach.. Jest strasznie późno. 



-------------------------------------
Oczywiścię proszę o komentarze, oceny, aluzje, chcę znać wasze zdanie i co myślicie,

ogólem piszcie ;)