Rozdział 14
- Tom, ty cholerny idioto!
Ze łzami rzucam mu się na szyję. Znalazł się. Bezpieczny. Jest tu ze mną. I wszystko będzie dobrze. Będzie dobrze.
- Boże.. Tak się martwiłam o ciebie.
- A może mnie puścisz? Zaraz się uduszę!
- Nie ma mowy.
Ściskam go jeszcze mocniej.
- Mam dla ciebie niespodziankę, wiesz? Z wielkim trudem odrywam się od niego i prowadzę do jaskini. Gdy jesteśmy w środku, częstuję go rybkami, które zostawiłam na potem.
- I to ta niespodzianka?
- Nie.
Podaję mu pas z nożami do rzucania.
Robi wielkie oczy.
- To dla mnie?!
- No. - mówię nie śmiało. Śmieje się zachwycony niczym dziecko z nowej zabawki. Każdą sztukę starannie ogląda.
- Ja też coś dla ciebie mam.
- Serio?
- No raczej. Trzymaj.
Podaje mi dwa piękne, długie sztylety. Są istnym arcydziełem. Doskonale wyważone i ostre jak brzytwa. Zauważam, że można przypiąć je do kołczanu i w razie gdybym nie miała już strzał, mogłabym się bronić wręcz. Jesteśmy uzbrojeni po zęby.
- Najbardziej żałuję tego, że nie mamy w co wziąć wody, wiesz Tom?
- Wiem, ale na razie nie musimy się stąd ruszać.
- Prawda.
Ustaliliśmy, że to ja biorę pierwszą wartę. Teraz siedzę z jego głową na kolanach. Dobrze, że wyplotłam tę matę. W jaskini jest duża wilgoć. Głaszczę jego włosy. Nie wiem kiedy zrobił się dla mnie tak ważny. W kapitolu? A może jeszcze w domu? Nie mogę dopuścić do jego śmierci. Staram się myśleć o miłych rzeczach.
Nie wychodzi mi. Wszędzie widzę potwory. Przed oczami stają mi sceny śmierci Toma. Przeszyty oszczepem. Z poderżniętym gardłem. Przywiązany do drzewa drutem kolczastym. Podziurawiony jak ser. Zadrżałam. Przestań! Natychmiast! Sekundę później już leżę wtulona w jego pierś.
Bezpieczna. Też mi coś. Nigdy nie będę bezpieczna. Aż do śmierci. Wtedy też nie odpocznę. Będę czuwać nad nim tak, jak moja mama nade mną.
Kiedy chciałam się utopić, to ona przysłała po mnie Finnicka. Jestem tego pewna.
- Finnick. - szeptam. Chciałam jeszcze raz usłyszeć to imię. Zasmakować go. Jest jak płynny miód. Jeszcze raz. Ostatni.
- Finnick.
Słyszę metaliczny dźwięk. Zaniepokojona zrywam się na nogi. Nakładam strzałę. Nikt mnie nie podejdzie. Nikt.
Wyglądam na zewnątrz, ale zamiast intruza widzę spadochron. Dla mnie. Czyżby usłyszał? Odpakowywuję i aż otwieram usta ze zdziwienia. Wyciągam karteczkę. "Melissa." To cała treść. W środku są dwa bidony przyczepiane do paska, dwie bułki z naszego dystryktu i dwa paseczki czekolady. Kiedy ja ostatnio widziałam czekoladę?
- Dziękuję.
Zbieram cały nasz dobytek do jamy. W środku Tom już się zbiera do wyjścia.
- Spokojnie, fałszywy alarm.
- Wystraszyłaś mnie.
- Co ty powiesz? - odpieram ironicznie. - Nie jestem już małą dziewczynką.
Prycha.
- Ty też byś się o mnie martwiła.
Co racja, to racja. Chyba bym umarła.
- Patrz, prezencik!
Podaję mu jego zestaw. Kiedy bierze go ode mnie, nasze dłonie się stykają. Czuję znajomy prąd i szybko chowam ręce. Spojrzenia się krzyżują. Czy to naprawdę ja całowałam się z nim rano? Jak mogłam mu to zrobić? Jak mogłam zrobić to sobie? Po co nie potrzebne nadzieje? Dociera do mnie uczucie, które nigdy się nie pojawiło. Nie pamiętam, kiedy ostatnio je czułam. Wstyd. Okropny wstyd palący mi policzki. Mam dość płaczu. Jaką ja byłam słabą dziewczynką, płaczącą po chłopaku. W obliczu śmierci uganiałam się za facetami, a nie skupiałam się na przetrwaniu. Oczywiście Toma.
Z zamyślenia wyrywa mnie jego ciepły głos.
- Kładź się. Moja kolej.
Nie odpowiadam. Stoję i właściwie nie wiem na co czekam. Ale on wyciąga do mnie ręce i już wiem. Przytulamy się tak, jakby to był nasz ostatni raz. Niemal stapiamy się w jedno. Stworzeni dla siebie, idealnie pasujący.
Dwa wystrzały armatnie huknęły tak, że aż zadrżałam. Były trochę wytłumione przez skały, ale i tak przerażające.
- Położysz się ze mną? - pytam.
- Jasne.
Tak zasypiam, wdychając jego piżmowy zapach. Czuję bliskość i to mnie uspokaja. Mam nadzieję, że umrę w jego ramionach.
Śni mi się Alex. Groźny, potężny. Góruje nade mną. Uśmiecha się z tym niebezpiecznym błyskiem w oku. Słyszę jego głos. "Możemy wygrać. Możemy zostać najmroczniejszymi z mrocznych. Możemy podbić te igrzyska. Przemyśl to." Nie wachaj się, mówi Finnick. Nigdy. Sceneria się zmienia. Chłopak z jedynki powoli podchodzi do mnie z obnażonym mieczem. Próbuję uciekać, ale nogi mam jak z ołowiu. Strach. Znowu inne miejsce. Jeszcze bardziej przerażające. Czerwony pokój. I wielkie łoże. Alex za mną. Czuję na szyi jego usta. Palce wędrują po moich plecach i zatrzymują się na ramionach. Łaskoczą mnie w skórę. Delikatnie zsuwają ramiączka koszuli. Chcę protestować, ale jestem jak sparaliżowana. Nie. Nie rób tego. Koszula opada.
Budzę się przerażona. Co to miało być?! Tom siedzi obok i patrzy na mnie dziwnie.
- Co?
- Nie, nic..
- Tom.
- No dobra, gadałaś przez sen.
Robi mi się gorąco.
- Mówiłam coś ciekawego?
- Głównie nie rozumiałem, ale mamrotałaś coś o jakimś Alex'ie.
No nie. Jestem zła na siebie. Ale przynajmniej nie powiedziałam mu żadnego sekretu. Chyba.
Dzisiaj muszę spotkać się z Alexem. Jak ja mam go wykolegować? Nie wygląda na idiotę. Może powinnam powiedzieć o tym Tomowi? Ale co on może zdziałać? Jeśli tam nie pójdę, będzie to równoznaczne z odmową.
Tom zdążył już przygotować śniadanie. Jego mama pracuje u zwycięzców jako ogrodniczka. Dzięki niej zna chyba wszystkie rośliny na tej planecie. Posiłek składa się z kilku dziwnych pędów, listków, łodyg i innych rzeczy, których nie jestem w stanie rozpoznać. Ale smakowało całkiem całkiem.
Dziękuję i wychodzę na zewnątrz. Przeciągam się leniwie. Jaka piękna pogoda dzisiaj. Słońce świeci, wiaterek wieje. Może powinnam się umyć?
- Tom!
Leży oparty o ścianę jaskini i z błogim uśmiechem patrzy w niebo.
- Możesz się nie drzeć? Zwołasz wszystkich z okolicy.
- Chcę się wykąpać. A chyba każdy chciałby zobaczyć mnie bez ubrań, nie? Nie mogę im tego odmówić.
Śmieje się do mnie. Nic nie jest w stanie zachwiać jego pogody ducha. Rzucam mu mój łuk.
- Trzymaj.
Zciągam kołczan, kurtkę, buty, spodnie i zostaje w samej bieliźnie. Teraz nie mogę pozwolić sobie na luksus nagości.
Z pluskiem rzucam się w wodę. Jest lodowata. Cierpną mi palce u rąk i nóg. Dokładnie szoruję twarz. Zmywam z siebie cały ten igrzyskowy bród. Kocham przyrodę, ale to nie powód by wyglądać jak trol. Przypominam sobie ulubioną piosenkę mamy i zaczynam ją nucić. Tak dawno tego nie robiłam.
Dobiega mnie czyjś śmiech. Zamieram zanurzona do pasa i zaczynam nasłuchiwać. Spoglądam pytająco na Toma. Kiwa głową. Wskazuje w stronę lasu. Od strony rogu. To mogą być zawodowcy. Wybiegam na brzeg najciszej jak mogę. Tom już jest przy mnie.
- Uciekamy?- szeptam.
- Jeśli to zawodowcy, może być ciężko.
- A jeśli nie?
- A jeśli nie, to też spadamy. Nie mam ochoty zabijać dzieciaków.
Odważnie. Ale nie mówię tego głośno. Ubieram się najszybciej jak mogę. Zakładam kołczan i już w biegu odbieram od Toma łuk. Ukrywamy się na skraju polany w gęstych krzakach. Nie zobaczą nas, a my przy okazji mamy na nich świetny widok.
Ledwo co znikamy, pojawiają się zawodowcy. Donna, Till, Meryl i Alex. Na widok Meryl coś zaczyna rozsadzać mnie od środka. Uświadamiam sobie, że zgrzytam zębami i nakładam strzałę. Tom ostrzegawczo łapie mnie za rękę.
Zostaw, mówi bezgłośnie. Rzucam mu groźne spojrzenie i obserwuję ich dalej. Chwilę kręcą się przy obozowisku. Robi mi się gorąco, jak Till klęka przy brzegu. Ślady, ślady, ślady. Cholera! Kiwa na Alexa. Ten podchodzi i marszczy brwi. Nawet teraz jest przerażająco piękny. Macha lekceważąco ręką i napełnia manierkę. Dziewczyny o czymś wesoło plotkują, jakby to nie były igrzyska tylko jakiś spacer do lasu. Oh, jak łatwo byłoby teraz strzelić. Patrzę prosząco na Toma. Kręci głową i posyła mi twarde spojrzenie. Unoszę dwa palce, oznaczające dwa strzały. Oczywiście celne. Znowu zaprzecza.
Jeden palec.
Wygląda na złego. Zaczynam się bać tego nowego Toma. Jest taki... Zdeterminowany. Zdeterminowany! On próbuje mnie ocalić. Kompletny idiota! A kto jest jeszcze większym idiotą? Finnick. Dalej nie może dotrzeć do mnie to, że Finnick prosił Toma by mnie ocalił. Żeby się za mnie poświęcił. Jak można prosić kogoś by umarł za innego?
Tom ciągnie mnie za rękaw. Wskazuje na wąwóz. Zawodowcy idą w naszą stronę. Spinam się cała. Musimy zrobić to szybko. Wymieniamy spojrzenia i jak na komendę zrywamy się i biegniemy. Niczym bohaterzy jakiejś książki zbiegamy z urwiska. Przewracam się i turlam istatnie 4 metry. Gdy wreszcie się zatrzymuję, nie mogę się podnieść. Całe powietrze uszło mi płuc. Nim biorę się w garść, czuję na sobie silne ramiona Toma oplatające mnie pod pachami. Ciągnie mnie pod jakąś wysuniętą półkę skalną. Sadza mnie pod ścianą i uważnie się rozgląda.
- I jak? Czysto?
- Czysto. Nic ci nie jest?
- Nie, tylko trochę się poobijałam.
Tak naprawdę, to cholernie bolą mnie plecy. Ale cii, to tajemnica.
Ściągam kołczan i zaczynam liczyć strzały. 19. Uświadamiam sobie, że jeśli Tom chce mnie ocalić, właśnie zaczynamy wyścig. Bo jeśli będę go trzymać z dala od zadymy to ja też nie zginę. A jeśli wpakuję się w jakąś niebezpieczną akcję, on będzie ze mną.
Słyszę armatni wystrzał. A zaraz po nim drugi i trzeci. Przygnębia mnie to. I wtedy przychodzi dziki pomysł. Kiedy zmierzcha, mam dopracowane szczegóły. Zadowolona z siebie przeciągam się leniwie. Tom patrzy na mnie podejrzliwie.
-No co tam uknułaś?
- Ja? Nic.. Przy okazji, nie brakuje ci niczego? Nie zimno ci?
****************
Dobra, na samym początku oczywiście przeprosiny za długi czas oczekiwania. Teraz mam egzaminy, więc następny rozdział pojawi się co najmniej za tydzień. Oczywiście komentujcie i zostawiajcie swoje blogi pozdrawiam :)
Cudowny :)
OdpowiedzUsuńAż brak słów, żeby opisać.
Uwielbiam twój styl pisania.
Czekam z wielką niecierpliwością na następny rozdział.
Luce