piątek, 14 lutego 2014

                                          Rozdział 10


Na śniadaniu dostajemy plan dnia. Uroczyście wręcza go Ines zastrzegając, że wszystko ma trwać idealnie co do minuty.
1. 9:00 - śniadanie
2. 10:00 - 13:00 - zajęcia  przygotowujące - Ines
3. 13:15 - 16:15 - zajęcia przygotowujące - Finnick
 Na samą myśl uśmiecham się pod nosem. Bezkarne 3 godziny z Finnickiem. Może być fajnie. 
4. 16:20 - obiad
 - Punkt siedemnasta jesteście pod opieką stylistów. Oni zrobią z was bóstwa i sprawią, że publiczność was pokocha!
 Rozpromnieniona opusza pokój. Patrzymy na siebie z Tomem.
- To będzie ciekawy dzień.
- I to jak. - mamrotan w odpowiedzi.

 Idę na zajęcia do Ines nie wiedząc co mnie tam czeka. Już na samym progu dostaję niebotycznie wysokie szpilki i niewygodną sukienkę. W dodatku brzydką. Różową jak świńska skóra. Przez 3 godziny uczę się, jak być "czarująca". Oznacza to,  uśmiechanie się, chichotanie jak idiotka i nieustanne podlizywanie się publiczności. Nawet chodzić trzeba czarująco. Gdy pytam się Ines, czemu nie mogę być sobą i zachowywać się normalnie, strofuje mnie za głupie pytania i jeśli chcę mieć dobrych sponsorów to mam robić jak karze. Nie wnikając, cierpię dalej aż do końca zajęć, bo buty są koszmarnie ciasne. Kończymy zajęcia i idę do siebie. Czeka mnie niespodzianka, a mianowicie Finnick, leniwie uśmiechający się z pod ściany. Nie bawiąc się w ceregiele, zrzucam z siebie tę paskudną kieckę i kopię ją z obrzydzeniem w kąt. Butów zdążyłam pozbyć się po drodze.
 -Nie zły początek zajęć.

- Cicho. - prycham.
-Nie wiem czy wiesz, ale już drugi raz od wczoraj rozbierasz się przy mnie do bielizny. - mruczy mi zmysłowo do ucha. Sprawiając, że po moim ciele rozlewa się gorąca lawa.
-Nie pochlebiaj sobie - mruczę obchodząc go. Gdy teraz ja jestem za nim,  staram się by mój głos był równie gorący co obiecujący. - Na to będzie czas po zajęciach.
Uśmiecha się drapieżnie. Siadam na łużku. Moje myśli pochłania jedno. Jutro już będę na arenie. To mój ostatni dzień. Ostatni. Dlaczego nie mogłabym tego zrobić? Kto mi zabroni? On jest mój, ja jestem jego. Dlaczego nie? 
- Będziesz mi się tak przyglądał, czy wreszcie zaczniesz te głupie zajęcia?
- To może najpierw się ubierzesz?
- Nie. Wygodnie mi tak.
- Melissa, proszę. - odrzucam zaczepnie głowę w tył. 
- Czyżby mój widok nie pozwał ci się skupić? - mówię,  idealnie parodiując jego uwodzicielski ton.
- Twoja miłość do siebie nie zna granic, prawda?
- Prawda. My, piękni trybuci z czwórki tak mamy.
 Uśmiecham się, ale biorę pierwsze lepsze rzeczy z szafy. 
 Gdy rozsiadamy się wygodnie, Finnick przechodzi na mentorski ton i zaczyna mówić. Dociera do mnie tylko jego głos, ale słów nie rozróźniam. Generalnie go nie słucham i błądzę myślami w swoim dystrykcie. Chodzę między alejkami rybnego targu, oglądam statki i kutry w porcie. Siedzę na plaży i bawię się gorącym piaskiem, słucham uspokajającego szumu fal. Aportuję psu patyki za domem. Chodzę z łukiem po lesie. Obserwuję ptaki na drzewach. I widzę swoją matkę skupioną na podchodzeniu jelenia. Wtedy jak uczyła mnie polować. "Patrz na wiatr. On może cię zdradzić.", "Stopy stawiaj jak najuważniej.", "Rozglądaj się."
 Przed oczami mam scenę z przed kilku dni przed jej śmiercią. "Jeśli trafisz na igrzyska i będziesz miała problem z zabijaniem, pomyśl o ofierze. I podziękuj im za nią. Podziękuj im za siebie." Potem już nie mogła mówić. I ruszać się. Była bardzo chora. Zawsze wiedziała że tu trafię. I zawsze chciała żebym wygrała. Kiedyś nie rozumiałam jej niepokoju. Dzisiaj już wiem. Bała się mojego poświęcenia. I była świadoma, że mogę chcieć oddać za kogoś życie. 
 Z zamyślenia wyrywa mnie potrząsanie za ramię. 
- Melissa!
- Co?
 Patrzy na mnie zirytowany.
- Nawet nie zauważyłaś, że przestałem mówić 10 minut temu. A ty dalej kiwałaś głową potwierdzając to, czego nie powiedziałem.
 Nagle zabrakło mi języka w gardle.
- Co ty sobie wyobrażasz?! Tu chodzi o twoje przetrwanie!
- Ale o co ci chodzi?
 Jego oczy płoną, przechodzi mnie dreszcz. Nie wiedziałam go jeszcze w takim stanie.
- O to, że jutro już będziesz na arenie. - warczy. Mój niepokój rośnie. - Ja dobrze wiem, że tobie wisi twoje życie, ale mnie nie.

 Milczę. Nagle dociera do mnie czemu. Bo ma rację. On.. On się o mnie martwi. Ogarnia mnie złość. 
 - Dobrze wiedziałeś co chcę zrobić,  a mimo to jesteś ze mną. Tom ma wrócić cały. Zrozumiałeś? Nie powstrzymasz mnie. - mój głos coraz bardziej zabarwia się groźną nutą - Zrobię, co będę uważała za najlepsze. 
 Zbladł. Zacisnął pięści. Pewnie z bezsilności. Wie, że nie ma nade mną kontroli.
- Nie wierzę w to co słyszę.
- Może pora zacząć? - uśmiecham się złośliwie. Coś mnie zakuło w piersi. On nie może sobie z tym poradzić. Nie może tego zaakceptować. - Ja nie wrócę. - mówię już łagodniej - Nie chcę,  byś cierpiał przeze mnie. - Boże, to najtrudniejsza decyzja w moim życiu. Nie mogę tego zrobić. Nie mogę. - Może powinniśmy zerwać? 
 Co z tego,  że nigdy nie padło słowo chodzenie. To nie istotne. Wpatruje się we mnie z niedowierzaniem. 
- Słucham? 
 Uśmiecham się  zrezygnowana.
 - Nie powinniśmy być ze sobą. Moja śmierć zaboli cię bardziej, jeśli będzie ci na mnie zależeć.
- Nieprawda.
- Prawda. Potraktuj mnie jak corocznych trybutów. Nie zasługuję na nic więcej. 
 W jego oczach widzę łzy. 
- Zasługujesz i nie..
- Ciiii... Nic nie mów. Niepotrzeba.
 Na jego twarzy maluje się  zagubienie, zdziwienie i żal. Nie widzę wściekłości. Tylko bezsilność i ogromny ból. Bardzo go zraniłam. Nienawidzę się za to. Nie potrafię tego znieść. Poczucie winy kłuje w całym moim ciele. Mam siebie dosyć. Oczy mnie pieką. Nie on nie może zobaczyć jak płaczę. Nie może. Odwracam głowę.
-Przepraszam. - szepczę.

sobota, 8 lutego 2014

                            Rozdział 9


 Rano Finnick wydaje się zaskoczony moją obecnością. Chyba w pozytywnym sensie, ponieważ budzi mnie delikatne głaskanie po policzku. Nie ukrywam, uwielbiam takie pobudki.
 - Miła niespodzianka. - parskam śmiechem.
 - Cała przyjemność po mojej stronie. Odgarniam mu włosy z czoła. Zatrzymałabym tę chwilę na zawsze.
 - Masz już pomysł jak zachwycić organizatorów?
 - Nie. Ale coś pewnie wymyślę. Z drugiej strony oni dają tylko ocenę, a nie uratują mi życia. Znaczy Tomowi.
 - Gadaliście wczoraj. I co z tego wynikło?
 - Nic ciekawego - mamroczę.
 - Aha, czyli słabo. Powiedz mi, co on od ciebie chce?
 - Nie wiem. Zapytaj go.


***

Siedzę i czekam, aż przyjdzie moja kolej. Zastanawia mnie co pokażą inni. No dobra, ja umiem strzelać, to postrzelam, a oni? Ci co nie umieją prawie nic? Jestem z czwórki. Kwalifikują mnie do zawodowców. A ja w ogóle się nim nie czuję. Nie. Ważny jest tylko Tom.
Właśnie na salę wszedł Alex. Zastanawia mnie ten chłopak. Nie wygląda na bezwzględnego zawodowca. Chyba w nim tli się jeszcze troszkę dobra. Ale mogę się cholernie mylić.
 Potem poszło szybko. Ned, dziewczynka z trójki. Tom już ma iść, ale łapię go za rękę i szeptam: powodzenia. Kiwa głową i wychodzi.  Dziwne, że nie zareagował. 

 Moja kolej. Na dużym balkonie stoją, siedzą i przechadzają się organizatorzy. Po sali rozlega się głos, mówiący mi, że mam kilka minut. Biorę łuk i głęboki oddech. Zastanawiam się chwilę nad taktyką, ale uznaję, że im jest wszystko jedno. Przeszywam kolejno wszystkie kukły, jakie są na tej sali, ale najwyraźniej nie robi to zbyt dużo wrażenia. Nagle nadchodzi mnie dziki pomysł. Drę szmaty, które właściwie nie wiem skąd tu się wzięły i uważnie owijam nimi groty pięciu najdłuższych strzał. Rozpalam mini ognisko. Podpalam pierwszą strzałę i uważnie mierzę, by nie poparzyć ręki. Szmatka zajęła się błyskawicznie. Kątem oka spoglądam na organizatorów. Część jest podniecona i zaciekawiona, a nie którzy są oburzeni. Na ich twarze ciśnęło się pytanie - co ona chce zrobić?! Lekko podniecona, uśmiecham się kącikiem ust, w moich oczach zapala się płomień. Zamierzam wam zrobić mały pokaz ogni. I to bynajmniej nie sztucznych. Strzelam najszybciej jak mogę. Wszystkie pięć materiałowych manekinów zajęło się jak pochodnie w mniej niż minutę. Zadowolona z siebie, rozrzucam butem ognisko i odwieszam łuk i kołczan oraz ukłaniam się organizatorom z bardzo brzydkim uśmiechem. Oniemieli z wrażenia. Wychodzę bez oglądania. Wiem, że moje pochodnie dalej płoną.

***

 Z jakiś przyczyn technicznych wywiady zostają przełożone z dzisiaj na jutro. Mi to bardzo pasuje, bo będę miała więcej czasu dla siebie. Po obiedzie, wychodzę na taras z dzbankiem mrożonej herbaty i książką. Mamy strasznie upalne lato. Wyciągam nogi na leżaku i kompletnie zatracam się w lekturze. Prawie nikt mnie nie zaczepia aż do zachodu słońca. Prawie. Raz wpadła zdyszana Ines, oznajmiając, iż mam iść na przymiarkę strojów. Jakoś przekonałam ją, że Tess to świetna stylistka, ufam jej i na pewno da sobie radę. Najwidoczniej uspokoiłam ją. Z nudów postanawiam wziąć kąpiel. Leżąc w wannie, zastanawiam się, co jeszcze mogę dzisiaj zrobić. Może spróbuję zacieśnić mój sojusz z Tomem? Albo pójdę do Finnicka, by nacieszyć się naszymi ostatnimi dniami. 
 Ostatnie dni... Na samą myśl kłuje mnie serce i robi mi się ciemno przed oczami. To jest nie sprawiedliwe! Kiedy wreszcie znalazłam sens życia, oni mi go zabierają!
 Ale w moim przypadku śmierć też ma sens. Bo jeśli zginę, to tylko za Toma i to nie ulega żadnej wątpliwości. Jestem mu to winna. Nigdy bym sobie nie wybaczyła jego śmierci. Zastanawiam się, czy on też tak o mnie myśli. Czy mu jeszcze zależy? Odpycham od siebie te myśli. Nie obchodzą mnie. Mam Finnicka. To Finnick mnie wesprze. Mam cichą nadzieję, że znajdą się sponsorzy. Bez ich pomocy może być bardzo ciężko. 
 Słyszę pukanie.
 - Melissa? Jesteś tu? Rozpoznaję głos Finnicka. 
 - Tak! Daj mi pięć minut!
 Z  ociąganiem opuszczam wannę. Gdy wycieram się ręcznikiem, uświadamiam sobie, że nie mam ze sobą ubrań prócz belizny. Uśmiecham się gorzko do odbicia w lustrze. Zmieniłam się przez te lata. Jestem wysoka i mam zgrabne ciało. Włosy sięgają mi do połowy ramion i są proste jak druty. Najczęściej noszę je w warkoczu oraz koku, bo mi wtedy nie przeszkadzają. Moja duma. Dzisiaj postanawiam ich nie ruszać. 
 Ubieram się w to co mam, czyli bieliznę i wzdycham. Zawsze mogłam nie mieć niczego. Sięgam do klamki. Na łużku siedzi Finnick. Gdy na mnie spogląda, szybko odwraca wzrok. Nie wiem czemu czuję satysfakcję.
- Co? Zawstydzony? - specjalnie przeciągam sylaby, z drwiącym uśmieszkiem. Podchodzę do szafy, uwodzicielsko kołysząc biodrami i wybieram jakieś ciemne spodnie i bluzkę. 
- No więc po co przyszedłeś? - mówię wciągając spodnie.
- Hmm.. Głównie to posiedzieć i miło spędzić czas. Możemy w coś zagrać. - całuję go w policzek. 
- Zagrać? Serio? - prostuję się. 
- No. A co masz do roboty? 
- W sumie to nic. Jaka ta gra? 
- Na przykład pytania. Zadaję ci pytanie, a ty musisz mi odpowiedzieć. Szczerze. I potem zmiana.
- Okey. Zaczynaj. 
 Zadajemy sobie wiele  bezsensownych pytań, ale zdarzają się też całkiem poważne i trudne. Dzięki tej idiotycznej grze dowiaduję się, że jego ulubionym kolorem jest morski, kocha pływać i uwielbia śpiew ptaków.
- Kim dla ciebie naprawde jest Tom? 
 Zatkało mnie. Spoglądam na niego poważnie. Staram się oddychać spokojnie. Gdy zaczynam mówić, zalewa nas potok moich słów. 
- Obrońcą. Skałą. Podporą. Bratem. Ojcem. Wrogiem. Sojusznikiem. Byłą miłością. Nienawiścią. Wolnością. Dzieciństwem. Zapomnieniem. 
- Przyjacielem...- dodaję cicho. A potem zbiera mi się na płacz. 
- Finnick, co mam zrobić jak będzie chciał mnie zabić? Co? - łzy płyną mi po policzkach - Jak się na mnie rzuci, jak mam się bronić? 
- Jak najlepiej potrafisz. - otula mnie ramieniem. - I pamiętaj. Nigdy, pod żadnym pozorem, nie wachaj się. 
-Mam to traktować jako radę mentora? 
- Tak. Ale nie tylko.

 Wieczorem, gdy leżymy w swoich objęciach w uszach, aż do zaśnięcia, słyszę tylko jedno. 

 Nie wachaj się.