sobota, 18 stycznia 2014

                                          Rozdział 8


 Przy śniadaniu ostatnim zwyczajem jest dość cicho. Mam na myśli mnie i chłopców, bo Ines trajkocze niemiłosiernie. Zresztą jak zwykle. Tom udaje, że najbardziej interesuje go jego talerz. Ale gdy sięgam po coś i przypadkiem dotykam dłoni Finnicka, zauważam jego brzydkie spojrzenie. Cóż za zazdrość.
 Zgodnie z zaleceniami mentora, idę pobawić się trochę bronią. Tata kiedyś powiedział: jeśli masz coś zrobić słabo, nie rób tego. Jeśli już musisz lub bardzo chcesz, zrób to tak, by wszystkim szczęki opadły.
 Idę do stoiska z łukami. Podchodzi do mnie instruktor ofiarując pomoc, ale ja mu dziękuję i oświadczam, iż sobie poradzę. Po jego minie wywnioskowałam, że nie bardzo mi wierzy. Próbuje kilka z nich i wybieram lekki ale z pozoru dość mocny. Ma czarne subtelne ramiona, a gryf miedziany. Istne cudo. Nakładam kołczan i biorę na cel pierwszą kukłę. Mierzę w dziesiątkę. Trafiam cal wyżej. Spodziewałam się, że jest mocny ale że aż tak? Nie czuć tego po naciągu.  Rozstawiam szerzej nogi i naciągam cięciwę do policzka. Idealnie. W sam środeczek. Gdy docieram do ostatniej czyli 4 kukły, zaczyna mi się to nudzić. Pytam instruktora, czy mógłby to urozmaicić. Odpowiada uśmiechem i wyciąga coś z pod stolika. To pilot. Naciska guzik i kukły zaczynają się ruszać. Proste. Naciągam cięciwę spokojnie do policzka i wodzę grotem za celem i bezbłędnie trafiam w każdą. Postanawiam zrobić małą demonstrację i pozrywać linki, na których wiszą manekiny. Zostały mi 4 strzały. Nie mogę nie trafić. Napinam łuk i wstrzymuję oddech. Syknęły lotki. Pach! Upadł pierwszy. Oddech. Strzała. Cel. Pach! Drugi. Wydech. Naciąg, syk, pach! Wdech. Wydech. Ostatnia strzała. Zwiększam rozkrok i biorę poprawkę. Syk i głuche łupnięcie manekina o ziemię rozlega sie po sali. Tak się pochłonęłam strzelaniem, że nie zauważyłam jednego. Każdy ale to każdy mnie obserwuje. Nawet Tom, który nie raz mnie widział w akcji. Ale to było dawno. Od tamtej pory wiele się zmieniło. Nie wie,  że po naszej kłotni wzięłam łuk, plecak i wyprowadziłam się na kilka dni do lasu. A najbardziej nie podoba mi się to, jak patrzą na mnie zawodowcy. Niektórzy z zazdrością, a niektórzy z podziwem zmieszanym z nienawiścią. Chyba trochę przesadziłam. Te biedne dzieci, wyglądają na przerażone. W sumie, to bardzo dobrze.
 Podchodzi do mnie Ned i mówi żebym się pochyliła. Zdziwiona wykonuję polecenie. Dotyka palcem mojego podbródka w miejscu, gdzie dociągam strzały.
 - Tylko jeden ślad. Niesamowite. - Mówi zamyślony. Nie ukrywam, ale technikę mam opanowaną. 
 Gdy jemy wspólny obiad z Tomem i innymi trybutami, podchodzą do nas zawodowcy. Moją uwagę przykuwa chłopak z ciemnymi włosami i wręcz czarnymi oczami. Wygląda jak półbóg. Z twarzy, z mięśni i z postawy. 
 - Hej, jestem Donna, a to Meryl, Till i Alex. - Alex, myślę,  imię również ma boskie - Nie źle strzelałaś tam na sali. Może chciałabyś do nas dołączyć?
 Oczywiście, że nie. Ale postanawiam chwilę pograć. Od tak, by uprzyjemnić sobie dzień.
 - Chcecie mnie nawet jeśli nie znacie mojego imienia? -uśmiecham się krzywo patrząc im pokolei w oczy. Alexowi poświęcam najwięcej uwagi. - Melissa jestem.
 Patrzą po sobie lekko zdezorientowani. Głowę na karku wydaje się mieć tylko ta z 2, Donna.
 - Dobrze więc, Melissa czy masz ochotę na sojusz?
 - Nie, nie mam. - mówię lodowato - zabierajcie się z tąd.
 - Pożałujesz tego. - syczy - Policzymy się na arenie.
 - Dobrze,  - odpowiadam obojętnie - do zobaczenia.
 Odchodzą, a Tom kręci głową.
 - Aj, mogłaś ich nie drażnić.
 - Mogłam, ale nie chciałam. Uśmiecham się zadowolona i biorę go za rękę. Zawsze przy dotyku jego skóry, czuję elektryzujący dreszcz. Taki jak teraz. Zaciągam go do sali i zaczynam udawać że robię spławiki na ryby. Tom idzie moim śladem. W końcu zbieram się na odwagę. A dukam tak, jakbym zamiast języka miała kołek. 
 - Słuchaj, ja wiem, że między nami bywało różnie... Chcę.. Chcę,  by nasza przyjaźń przetrwała. Mimo wszystko. Bo my nie wyjdziemy z tego cało. Albo ty.. albo ja. Albo nikt.. Chcę by chociaż jedno z nas przeżyło... Postaramy się sobie pomóc. 
 - Dobrze.. - odpowiada cicho. 
 Nie zważając na ciekawskie spojrzenia, przytulam się do niego mocno. On też mnie obejmuje. Nabieram poczucia,  że wszystko się jakoś ułoży. Jest mi lepiej. O wiele.
 Potem kończymy swoje misterne haczyki. Nakłaniam Toma, żeby teraz on zaprezentował swoje umiejętności rzucania nożami. No nie zrobił takiej furrory jak ja, ale też poskutkowało. Urośliśmy do rangi zawodowców. Możemy mieć pewność, że trybuci trzy razy się zastanowią, zanim nas zaatakują. Potem troszkę ćwiczę z trójzębem. Jednak nie bardzo mi to wychodzi. Z nożami i oszczepami radzę sobie lepiej. Leczyć też potrafię. Trochę się znam na roślinach. Pamiętam, od małego mama uczyła mnie większości z tych rzeczy. Tak wiem dziwne. Uczyła mnie przetrwania. Była nietypową matką. Umiała świetnie walczyć i polować. Bez problemu wymykała się po za ogrodzenie. Po jej śmierci, ojciec wszystko sprzedał. Cały arsenał. Ostał się jeden zakamuflowany łuk na strychu. Znalazłam go przez przypadek. I uczyłam się. I oto efekt. Mało mam sobie równych. Tak skromnie dorzucę.
 Przy łukach widzę Neda, który nie zdarnie próbuje trafić w zawieszone już kukły. Gdy celuje, nachylam się nad nim. Poprawiam postawę, prostuję mu rękę i naciągam cięciwę do jego policzka. Lekko przechylam łuk, bo strzała mu spada.
 - Teraz spróbuj.
 Lekko skołowany mierzy długo. Trafia troszkę po za koło.
 - Nie źle, jedziesz dalej.
 Idę do stanowiska z mieczami. Wybieram lekki i jedno ręczny. Przede mną stoi instruktor w ochraniaczach. Również ma miecz.
 - No dawaj, atakuj. Po takim łuczniczym występie wielcem ciekaw, jak radzisz sobie w walce wręcz. 
 Zastanawiam się chwilę. Dawno nie miałam miecza w ręku. Robię trzy kroki i tnę na odlew przez pierś. Unika. Uwijam się jak oszalała. Rzucam ciosy, ale on ciągle paruje. Gdy leżę powalona na ziemi, coś mi się przypomina. Mama pokazała mi kiedyś pewien krok. Wstaję i przerzucam ciężar na prawą nogę, znowu sieczę powietrze. Odwracam się w szybkim piruecie i tym razem trafiam pod pachę.  Dziękujemy sobie za walkę, gdyż rozbrzmiewa gong. Sala pustoszeje w trymiga. Biorę Toma pod rękę i zaciągam do windy. Tym razem kolacja jest z mentorem i opiekunką. Czemu?  Nie wiem. W każdym razie, atmosfera przy stole jest lepsza niż przy śniadaniu. Całkiem zadowolona z obrotu spraw z Tomem, mam lepszy nastrój. Niech się dzieje co chce, myślę, przytulając Finnicka na powitanie. Po kolacji, zamiast iść, w sumie tradycyjnie, do Finnicka, idę do Toma. Chcę z nim pogadać o dość delikatnych sprawach. Gdy wreszcie kładę się na jego łóżku czuję,  że jestem kompletnie wyczerpana.
 - Wiesz co Tom, zdziwiło mnie, że masz coś przeciwko temu, że jestem z Finnickiem. Przecież powiedziałeś, że zapominamy o tamtym. - Ajajaj, chyba trochę przesadziłam. Znowu.
 - Dziwisz się? Było.. Jest mi przyko, że jak mnie odrzucałaś, to powiedziałaś że nie jesteś gotowa na związek, a tu proszę bardzo, mamy takiego Finnicka i który już po dniu znajomości, spędza z tobą całą noc. Ja tego nie rozumiem. Wytłumacz mi o co tu, do cholery chodzi.
 Biorę głęboki oddech. O wiele łatwiej byłoby stanąć do walki z zawodowcami.
 - No nie do końca wiem, jak ci to wyjaśnić.. Wystarczy jak powiem, że to przedziwny splot małych, ale znaczących zdarzeń? 
 - Nie, nie wystarczy. - Wzdycham zmęczona. Ten człowiek, nigdy odpuści. 
 - Wolisz wersję długą, krótką, czy bardzo krótką?
 - Prawdziwą. 
 - Tom. - warczę.
 - No dobra, najkrótszą. 
 - Uratował mi kiedyś życie. Wyłowił mnie z morza. Wtedy co wiesz.. 
 - Wiem.
 - Podobno zawsze na mnie czekał. Nie wiem jak to się stało. Ale jesteśmy razem. I może to cię zaboli. Cóż, jestem z nim szczęśliwa. 
 - Cieszę się twoim szczęściem. 
 - Naprawdę? - Nie odpowiada. Za to jego wzrok jest bardzo wymowny. Mówiąc dobitnej, nie cieszy się.
 - I dasz radę to znieść? Bo zastanawiam się, czy nie będę pierwszą osobą, którą zabijesz na arenie.
 - Mógłbym zapytać o to samo.
 Ał, zabolało.
 - Nigdy nie chciałam twojej śmierci. I nie chcę. Mimo wszystko.
 - Mimo wszystko. - powtarza z uśmiechem, który mało ma wspólnego z wesołością. - Ja też jej nie chcę. I wiesz co, zróbmy tak, jak mówisz. Zapomnijmy. Na arenie myślę, wszyscy o wszystkim zapomnimy. Nawet o tym, że jesteśmy ludźmi, a nie tylko drapieżnikami i ofiarami. A teraz idź spać. Jutro pokazówy dla organizatorów i wywiady. Będzie trzeba się uśmiechać. Czyli to, co lubisz najbardziej.
 Nienawidzę tego. Nienawidzę udawać. Gdy już jestem przy drzwiach słyszę Toma.
 - Dobranoc Melissa.
 - Dobranoc Tom.
 Myjąc się, uznaję że pójdę do Finnicka. Potem, już w piżamie, pukam, ale nikt mi nie otwiera. Może śpi? Uchylam drzwi. Tak, leży już w łóżku. Postanawiam się przyłączyć. Ach.. Jest strasznie późno. 



-------------------------------------
Oczywiścię proszę o komentarze, oceny, aluzje, chcę znać wasze zdanie i co myślicie,

ogólem piszcie ;)




piątek, 10 stycznia 2014

                             Rozdział 7





Tłumaczę już mu to wszystko bite pół godziny ale dalej kręci głową i nie rozumie. Mimo że ciągle jestem wściekła na Toma, dalej chcę go ocalić. Opowiedziałam Finnick'owi o wyznaniu miłości Toma do mnie. O naszych wspólnych latach przyjaźni. O tym, jak pomagał znieść te wszystkie okropne dni po śmieci mojej matki. To jakby troszkę rozjaśniło mu umysł. Ale nie bardzo.
 - Po tym, co ci dzisiaj powiedział, ja miałbym duże wątpliwości co do jego uczuć. Teraz jest chyba bardziej zły niż zakochany...
 -Niby racja. Ale i tak chcę, żeby przeżył. Nie wiem czemu. Czuję taki obowiązek.
 - Ja też taki czuję. -mamrocze pod nosem.
 - Oh Finnick... Nie wiem co mam robić. A jeśli nie będzie chciał sojuszu? Mam go pilnować incognito? Siedząc na gałęzi?
 - To chyba nie jest najlepszy pomysł.. 
 Nagle światełko zapala się w tunelu.
 - A co jeśli byśmy udawali, że pokłóciliśmy się na dobre? Może by się odbraził?
 - Nie bądź śmieszna. Nie nabrały się tak łatwo?
 - Nie wiem. Chyba chodzi mu o to, że my jesteśmy razem. 
 Milczy, a po chwili uśmiecha się krzywo.
 - Jak chcesz już tak pojechać po bandzie, to udaj, że chcesz z nim być. - patrzę na niego zaskoczona. Finnick zgodziłby się na coś takiego? A może to był sarkazm?
 - Żartujesz sobie ze mnie? Że niby mam do niego podejść i powiedzieć: hej Tom, słuchaj taka sprawa, jednak mi się podobasz. Finnick to przeszłość. Chcę z tobą być do końca życia, które mi zostało?
 - No może nie tak dosadnie.
 - I ty będziesz mógł na to tak spokojnie patrzeć. - zbliżam twarz do jego twarzy i tuż przy uchu szepczę - Ciekawe...
 Na szyi czuję jego gorący oddech, a potem usta. Równie gorące. Pocałunkami wędrują w górę, do ucha. I tam się odsuwają.
 - Nie będę mógł. Chciałbym, żebyś wygrała. Nawet nie wiesz, jaki mam z tym problem. Ale wiem co czujesz. Bo.. - zawachał się - Bo my znaliśmy się jeszcze wcześniej.
 - Jakim cudem, możesz mi powiedzieć?
 - Zanim wygrałem, pracowałem w porcie. - chyba zapowiada się na długą historię. Pakuję mu się na kolana i wtulam w ramię. No, wreszcie mogę słuchać. - W naszej rodzinie było ciężko. Dorabiałem sobie. Pamiętam od małego przychodziłaś z mamą do portu. A gdy umarła, przychodziłaś sama po ryby. Po łososia, którego chciałem spróbować ale nie było na niego pieniędzy. Zawsze patrzyłem na ciebie. Najpierw z zazdrością, a potem z podziwem. Przychodziłaś tylko raz w tygodniu. W piątki. Pamiętam jak dziś.
 Wydaje mi się, że już nic nie powie. Wydawało mi się.
 -Wyróżniałaś się. Nie nosiłaś krótkich sukienek, wstążeczek i kwiatuszków. Zawsze ciemne kolory, później już ciężkie buty, skórzane kurtki i spodnie. Wszyscy patrzyli na ciebie jak na intruza. Nie którzy mówili, że to przez to, że życie cię nie rozpieszczało. Mnie to nie obchodziło. Byłem zafascynowany. Tobą, twoim sposobem bycia, zaradnością, siłą. Tym, że potrafiłaś być inna. Wstydziłem się zwrócić na siebie twoją uwagę.
 -Mogłeś mieć wiele dziewczyn.
 -I miałem. Ale nie były tobą. Po tym jak wróciłem z igrzysk, zacząłem to bardziej doceniać. Mogłem mieć każdą. Ale nie chciałem.
 Jest mi tak cholernie głupio. Najpierw był dla mnie tylko "tym" Finnickiem Odairem, ciachem, które każda chciała schrupać. Teraz czuję, że wkradł mi się do serca. I chyba szybko nie wyjdzie.
 -Po co mi to mówisz?
 -Dobrze wiesz czemu. Jeśli zginiesz, ja już nie znajdę tu miejsca. Ale mnie nie będzie miał kto uratować.
 Nie wiem co powiedzieć. Na to nie ma dobrej odpowiedzi, więc tylko przytulam się do niego mocniej. On też mnie obejmuje. Jestem rozdarta. Nie długo trafię na arenę. Tam będę musiała podjąć decyzję. Nie wyobrażam sobie życia bez Toma. Z drugiej strony moim największym marzeniem, jest wrócić do Finnicka.
 Nie wiem ile tak siedzimy. Wiem, że robi się późno. Nie obchodzi mnie to. Jest mi tak dobrze, że nie mam ochoty się ruszać.
 - Melissa idziemy spać?
 - Dzisaj też u mnie?
 - No dobra. To chodźmy. Z trudem wstaję. Idąc przez korytarz czuję,  że na dobre popsuł mi się humor. Myję się dość szybko, bo strasznie chce mi się spać. Gdy wreszcie zanurzam się w miękkiej pościeli, mam wrażenie, że nie wstanę z niej nigdy. Oczywiście mi się coś przypomina.
 - To co robimy z Tomem?
 - Co uważasz. Moje zdanie już znasz.
 - Jak zawsze pomocny. - burczę pod nosem.
 - I jak zawsze do usług. - zauważa, że nie bawi mnie to co mówi - Ej, co jest? 
 - Nic. Chyba podjęłam decyzję.
 - To dobrze.
 - Nie jesteś ciekawy?
 - Nie. Bo wiem że jest słuszna.
 Ocalę Toma. A jeśli zginie, to ja wygram. Innej opcji nie ma.
 - Dobranoc Melissa.
 - Dobranoc. Finnick.


***

 Gdy się budzę jest bardzo wcześnie. Nigdzie nie słychać Ines, za to Finnick... Finnick jest przeuroczy jak śpi. Nie mogę się oprzeć i dotykam jego twarzy. Lekko uśmiecha się przez sen. Ma piękne dołeczki na policzkach. Przesuwam po nich palcami. Potem po brwiach, czole i włosach. Otwiera oczy, a ja szybko cofam rękę zawstydzona. Czuję jakby ktoś mnie przyłapał.
 -Zostały nam dwa dni. I tak je zamierzasz wykorzystać?
 -Pomiędzy innymi- mówię nachylając się. Już mam go pocałować w usta ale w osatniej chwili, całuję go w nos.
 - I nic więcej nie dostanę?
 - Co najwyżej kopa.
 - Zaraz się przekonamy. - uśmiecha i się po szelmowsku i zaczyna mnie łaskotać. Mam okropne łaskotki. Zawijam się śmiejąc i próbując go zepchnąć z moich nóg. 

 - Ej, złaź ze mnie! 
 - Nie mów,  że ci się nie podoba. Mi, bardzo! 
 Łapię go za nadgarstki i z całej siły zrzucam go z siebie i przygwożdżam do łóżka. Gdy siadam okrakiem na nim, uśmiecham się triumfalnie.
 - A teraz też ci się podoba? 
 - Nawet bardzo. 
 - Hah, śmieszny jesteś. Złażę z niego i sięgam po strój treningowy. Ubieram się i jeszcze na chwilę kładę się na łóżku. Nie długo muszę zmierzyć się z Tomem. 
 No to igrzyska uważam za otwarte.

-------------------------

Tak, rozdział nudny wiem ale nie długo rozpoczną się igrzyska i będzie się działo :3 oczywiście zachęcam do komentowania i macie jakiś pomysł co Toma? :3