Rozdział 8
Przy śniadaniu ostatnim zwyczajem jest dość cicho. Mam na myśli mnie i chłopców, bo Ines trajkocze niemiłosiernie. Zresztą jak zwykle. Tom udaje, że najbardziej interesuje go jego talerz. Ale gdy sięgam po coś i przypadkiem dotykam dłoni Finnicka, zauważam jego brzydkie spojrzenie. Cóż za zazdrość.
Zgodnie z zaleceniami mentora, idę pobawić się trochę bronią. Tata kiedyś powiedział: jeśli masz coś zrobić słabo, nie rób tego. Jeśli już musisz lub bardzo chcesz, zrób to tak, by wszystkim szczęki opadły.
Idę do stoiska z łukami. Podchodzi do mnie instruktor ofiarując pomoc, ale ja mu dziękuję i oświadczam, iż sobie poradzę. Po jego minie wywnioskowałam, że nie bardzo mi wierzy. Próbuje kilka z nich i wybieram lekki ale z pozoru dość mocny. Ma czarne subtelne ramiona, a gryf miedziany. Istne cudo. Nakładam kołczan i biorę na cel pierwszą kukłę. Mierzę w dziesiątkę. Trafiam cal wyżej. Spodziewałam się, że jest mocny ale że aż tak? Nie czuć tego po naciągu. Rozstawiam szerzej nogi i naciągam cięciwę do policzka. Idealnie. W sam środeczek. Gdy docieram do ostatniej czyli 4 kukły, zaczyna mi się to nudzić. Pytam instruktora, czy mógłby to urozmaicić. Odpowiada uśmiechem i wyciąga coś z pod stolika. To pilot. Naciska guzik i kukły zaczynają się ruszać. Proste. Naciągam cięciwę spokojnie do policzka i wodzę grotem za celem i bezbłędnie trafiam w każdą. Postanawiam zrobić małą demonstrację i pozrywać linki, na których wiszą manekiny. Zostały mi 4 strzały. Nie mogę nie trafić. Napinam łuk i wstrzymuję oddech. Syknęły lotki. Pach! Upadł pierwszy. Oddech. Strzała. Cel. Pach! Drugi. Wydech. Naciąg, syk, pach! Wdech. Wydech. Ostatnia strzała. Zwiększam rozkrok i biorę poprawkę. Syk i głuche łupnięcie manekina o ziemię rozlega sie po sali. Tak się pochłonęłam strzelaniem, że nie zauważyłam jednego. Każdy ale to każdy mnie obserwuje. Nawet Tom, który nie raz mnie widział w akcji. Ale to było dawno. Od tamtej pory wiele się zmieniło. Nie wie, że po naszej kłotni wzięłam łuk, plecak i wyprowadziłam się na kilka dni do lasu. A najbardziej nie podoba mi się to, jak patrzą na mnie zawodowcy. Niektórzy z zazdrością, a niektórzy z podziwem zmieszanym z nienawiścią. Chyba trochę przesadziłam. Te biedne dzieci, wyglądają na przerażone. W sumie, to bardzo dobrze.
Podchodzi do mnie Ned i mówi żebym się pochyliła. Zdziwiona wykonuję polecenie. Dotyka palcem mojego podbródka w miejscu, gdzie dociągam strzały.
- Tylko jeden ślad. Niesamowite. - Mówi zamyślony. Nie ukrywam, ale technikę mam opanowaną.
Gdy jemy wspólny obiad z Tomem i innymi trybutami, podchodzą do nas zawodowcy. Moją uwagę przykuwa chłopak z ciemnymi włosami i wręcz czarnymi oczami. Wygląda jak półbóg. Z twarzy, z mięśni i z postawy.
- Hej, jestem Donna, a to Meryl, Till i Alex. - Alex, myślę, imię również ma boskie - Nie źle strzelałaś tam na sali. Może chciałabyś do nas dołączyć?
Oczywiście, że nie. Ale postanawiam chwilę pograć. Od tak, by uprzyjemnić sobie dzień.
- Chcecie mnie nawet jeśli nie znacie mojego imienia? -uśmiecham się krzywo patrząc im pokolei w oczy. Alexowi poświęcam najwięcej uwagi. - Melissa jestem.
Patrzą po sobie lekko zdezorientowani. Głowę na karku wydaje się mieć tylko ta z 2, Donna.
- Dobrze więc, Melissa czy masz ochotę na sojusz?
- Nie, nie mam. - mówię lodowato - zabierajcie się z tąd.
- Pożałujesz tego. - syczy - Policzymy się na arenie.
- Dobrze, - odpowiadam obojętnie - do zobaczenia.
Odchodzą, a Tom kręci głową.
- Aj, mogłaś ich nie drażnić.
- Mogłam, ale nie chciałam. Uśmiecham się zadowolona i biorę go za rękę. Zawsze przy dotyku jego skóry, czuję elektryzujący dreszcz. Taki jak teraz. Zaciągam go do sali i zaczynam udawać że robię spławiki na ryby. Tom idzie moim śladem. W końcu zbieram się na odwagę. A dukam tak, jakbym zamiast języka miała kołek.
- Słuchaj, ja wiem, że między nami bywało różnie... Chcę.. Chcę, by nasza przyjaźń przetrwała. Mimo wszystko. Bo my nie wyjdziemy z tego cało. Albo ty.. albo ja. Albo nikt.. Chcę by chociaż jedno z nas przeżyło... Postaramy się sobie pomóc.
- Dobrze.. - odpowiada cicho.
Nie zważając na ciekawskie spojrzenia, przytulam się do niego mocno. On też mnie obejmuje. Nabieram poczucia, że wszystko się jakoś ułoży. Jest mi lepiej. O wiele.
Potem kończymy swoje misterne haczyki. Nakłaniam Toma, żeby teraz on zaprezentował swoje umiejętności rzucania nożami. No nie zrobił takiej furrory jak ja, ale też poskutkowało. Urośliśmy do rangi zawodowców. Możemy mieć pewność, że trybuci trzy razy się zastanowią, zanim nas zaatakują. Potem troszkę ćwiczę z trójzębem. Jednak nie bardzo mi to wychodzi. Z nożami i oszczepami radzę sobie lepiej. Leczyć też potrafię. Trochę się znam na roślinach. Pamiętam, od małego mama uczyła mnie większości z tych rzeczy. Tak wiem dziwne. Uczyła mnie przetrwania. Była nietypową matką. Umiała świetnie walczyć i polować. Bez problemu wymykała się po za ogrodzenie. Po jej śmierci, ojciec wszystko sprzedał. Cały arsenał. Ostał się jeden zakamuflowany łuk na strychu. Znalazłam go przez przypadek. I uczyłam się. I oto efekt. Mało mam sobie równych. Tak skromnie dorzucę.
Przy łukach widzę Neda, który nie zdarnie próbuje trafić w zawieszone już kukły. Gdy celuje, nachylam się nad nim. Poprawiam postawę, prostuję mu rękę i naciągam cięciwę do jego policzka. Lekko przechylam łuk, bo strzała mu spada.
- Teraz spróbuj.
Lekko skołowany mierzy długo. Trafia troszkę po za koło.
- Nie źle, jedziesz dalej.
Idę do stanowiska z mieczami. Wybieram lekki i jedno ręczny. Przede mną stoi instruktor w ochraniaczach. Również ma miecz.
- No dawaj, atakuj. Po takim łuczniczym występie wielcem ciekaw, jak radzisz sobie w walce wręcz.
Zastanawiam się chwilę. Dawno nie miałam miecza w ręku. Robię trzy kroki i tnę na odlew przez pierś. Unika. Uwijam się jak oszalała. Rzucam ciosy, ale on ciągle paruje. Gdy leżę powalona na ziemi, coś mi się przypomina. Mama pokazała mi kiedyś pewien krok. Wstaję i przerzucam ciężar na prawą nogę, znowu sieczę powietrze. Odwracam się w szybkim piruecie i tym razem trafiam pod pachę. Dziękujemy sobie za walkę, gdyż rozbrzmiewa gong. Sala pustoszeje w trymiga. Biorę Toma pod rękę i zaciągam do windy. Tym razem kolacja jest z mentorem i opiekunką. Czemu? Nie wiem. W każdym razie, atmosfera przy stole jest lepsza niż przy śniadaniu. Całkiem zadowolona z obrotu spraw z Tomem, mam lepszy nastrój. Niech się dzieje co chce, myślę, przytulając Finnicka na powitanie. Po kolacji, zamiast iść, w sumie tradycyjnie, do Finnicka, idę do Toma. Chcę z nim pogadać o dość delikatnych sprawach. Gdy wreszcie kładę się na jego łóżku czuję, że jestem kompletnie wyczerpana.
- Wiesz co Tom, zdziwiło mnie, że masz coś przeciwko temu, że jestem z Finnickiem. Przecież powiedziałeś, że zapominamy o tamtym. - Ajajaj, chyba trochę przesadziłam. Znowu.
- Dziwisz się? Było.. Jest mi przyko, że jak mnie odrzucałaś, to powiedziałaś że nie jesteś gotowa na związek, a tu proszę bardzo, mamy takiego Finnicka i który już po dniu znajomości, spędza z tobą całą noc. Ja tego nie rozumiem. Wytłumacz mi o co tu, do cholery chodzi.
Biorę głęboki oddech. O wiele łatwiej byłoby stanąć do walki z zawodowcami.
- No nie do końca wiem, jak ci to wyjaśnić.. Wystarczy jak powiem, że to przedziwny splot małych, ale znaczących zdarzeń?
- Nie, nie wystarczy. - Wzdycham zmęczona. Ten człowiek, nigdy odpuści.
- Wolisz wersję długą, krótką, czy bardzo krótką?
- Prawdziwą.
- Tom. - warczę.
- No dobra, najkrótszą.
- Uratował mi kiedyś życie. Wyłowił mnie z morza. Wtedy co wiesz..
- Wiem.
- Podobno zawsze na mnie czekał. Nie wiem jak to się stało. Ale jesteśmy razem. I może to cię zaboli. Cóż, jestem z nim szczęśliwa.
- Cieszę się twoim szczęściem.
- Naprawdę? - Nie odpowiada. Za to jego wzrok jest bardzo wymowny. Mówiąc dobitnej, nie cieszy się.
- I dasz radę to znieść? Bo zastanawiam się, czy nie będę pierwszą osobą, którą zabijesz na arenie.
- Mógłbym zapytać o to samo.
Ał, zabolało.
- Nigdy nie chciałam twojej śmierci. I nie chcę. Mimo wszystko.
- Mimo wszystko. - powtarza z uśmiechem, który mało ma wspólnego z wesołością. - Ja też jej nie chcę. I wiesz co, zróbmy tak, jak mówisz. Zapomnijmy. Na arenie myślę, wszyscy o wszystkim zapomnimy. Nawet o tym, że jesteśmy ludźmi, a nie tylko drapieżnikami i ofiarami. A teraz idź spać. Jutro pokazówy dla organizatorów i wywiady. Będzie trzeba się uśmiechać. Czyli to, co lubisz najbardziej.
Nienawidzę tego. Nienawidzę udawać. Gdy już jestem przy drzwiach słyszę Toma.
- Dobranoc Melissa.
- Dobranoc Tom.
Myjąc się, uznaję że pójdę do Finnicka. Potem, już w piżamie, pukam, ale nikt mi nie otwiera. Może śpi? Uchylam drzwi. Tak, leży już w łóżku. Postanawiam się przyłączyć. Ach.. Jest strasznie późno.
-------------------------------------
Oczywiścię proszę o komentarze, oceny, aluzje, chcę znać wasze zdanie i co myślicie,
ogólem piszcie ;)