Rozdział 15
- Jesteś niezrównoważona. I masz głupie pomysły.
Uśmiecham się lekko.
- Dzięki.
Krzyżuję ramiona na piersi.
- Ten jest dobry. Czego chcesz?
- Tego, że jest niebezpieczny. Lubisz ryzyko, prawda?
Udaję, że moje paznokcie są bardziej interesujące niż odpowiedź na to pytanie. Ale tak. Lubię. I naprawdę mam dobry plan.
Podejdziemy zawodowców przy rogu, poczekamy aż sobie pójdą i weźmiemy kilka najpotrzebniejszych rzeczy, które wystarczą nam do końca igrzysk. Potem wszystko podpalimy. A pierwsze w kolejności polecą oszczepy. Głupia Meryl.
Już od pół godziny próbuje przekonać Toma do akcji. Co zaczyna doprowadzać mnie do szału.
- Tom, proszę.
- Dobrze, a co ci to da?
- Nie złą jazdę. I chcę zobaczyć ich zdziwione miny, jak przyjdą na ognisko.
- Jesteś szalona.
Puszczam to mimo uszu, bo już jestem w swoich myślach. Widzę twarz Tilla wykrzywioną złością, wściekłą Donnę, oniemiałą Meryl i Alexa. On od razu by wiedział czyja to sprawka. Przypominam sobie jego piękną twarz. Inteligencja aż bije z jego oczu.
Jestem zła, że opuściliśmy naszą kryjówkę nad rzeką. Mogliśmy tam spokojnie siedzieć, ale oczywiście musieli się napatoczyć.
- A co zamierzasz zrobić z wartownikiem? Nie wierzę, żeby nie zostawili kogoś przy rogu.
- No to go obezwładnimy i przywiążemy do drzewa.
Wyraz triumfu znika z jego twarzy. Zastępuje go nerwowy uśmieszek. Bardziej wciska się w kąt i przyciąga mnie bliżej siebie. Układa się tak, jakby chciał się oprzeć o moje ramię i spać. Jestem trochę zbita z tropu, więc czekam na rozwój sytuacji.
- Posłuchaj, - szepcze mi do ucha - w końcu organizatorzy zobaczą, że nikogo nie zabijamy. Wtedy będziemy mieli wielki problem.
Patrzymy sobie w oczy. On ma rację. Powietrze rozdziera kolejny huk. Zostało nas dziesięć. Dziesięć. Mrozi mi krew w żyłach. Czyli muszę zakończyć czyjeś życie, żeby chronić Toma. Dla mnie wybór jest oczywisty. Ale sumienie i tak będzie dręczyć.
Jestem głodna, chociaż na kolację zjedliśmy po bułce ze spadochronu. Nic nie szkodzi. Jeśli się uprę, mogę jeść 1 bułkę dziennie przez tydzień. Akcje zrobimy jutro. Układam się wygodniej. Opieram głowę o jego pierś. Jest tak cudownie ciepły. Kocham słuchać pracy jego serca. Bije od niego tak męski zapach. Owija mnie mackami spokoju i bezpieczeństwa. W jego ramionach czuję, że to wszystko mnie nie dotyczy. To taki schron przed rzeczywistością. Nagle znowu mam ochotę spróbować jego warg. Patrzę w bezdenne oceany. Powietrze między nami gęstnieje. Szukam ręką jego dłoni. Znajduję i lekko ją ściskam. Mówię to, czego nie mogę powiedzieć na głos. Odpowiada uściskiem. Płynie w nim taki spokój. Napawa mnie taką determinacją, że aż się trzęsę. On przeżyje. Musi przeżyć.
Tom nie zwraca uwagi na naszą umowę i wsuwa rękę pod moje nogi. Lekko mnie unosi i sadza sobie na kolana.
- Tomas - syczę. Nienawidzi jak się na niego tak mówi.
Mruczy coś pod nosem i chowa nos w moich włosach. Jego gorący oddech parzy mi obojczyk. Nie mogę się powstrzymać i przywieram do niego całym ciałem, wdycham ten boski zapach. To się więcej nie powtórzy. Tylko teraz mogę być słaba.
Ciekawe ile dni mi zostało. Dwa, może trzy? Przyjmuję to ze spokojem. Przynajmniej się na coś przydam. Mogę ocalić mu życie. Odciskam delikatny pocałunek na jego szyi. Taki ukradkowy. Prawie niezauważalny.
Nie wiem, czy zasnęłam. Pewnie na chwile. Siedzimy tak aż do świtu. Gdy idę zapolować, Tom jeszcze śpi. Mimo wolnie uśmiecham się, bo przez sen z jego twarzy znikają troski. Nie będzie się martwił. Zostawiłam znak z patyków.
Wracam po jakiejś godzinie z dwiema wiewiórkami. Chciałam znaleźć coś lepszego, ale nic się nie napatoczyło. Tak samo jak żaden trybut. Trudno.
Tom już nie śpi i bawi się nożami. Nawet nie zwraca na mnie uwagi. Rzucam mu pod nogi zdobycze.
- Weź się tym zajmij. Idę się położyć.
Ogarnęło mnie takie zmęczenie, że jeśli się teraz nie położę, to chyba padnę tutaj.
* * *
Budzi mnie szturchanie w ramię. Otwieram jedno oko. Przede mną siedzi uśmiechnięty Tom. Zamykam powiekę.
- Melissko skarbie, zrobiłem te twoje głupie wiewióry. - Mówi z udawaną słodyczą.
- Odejdź..- mamrotam.
Pakuje mi do ust kawałek mięsa. To jest... Świetne!
- I jak?
- Ujdą. - krzywię się w odpowiedzi. Robi urażoną minę.
- No wiesz co?! A ja się tak namęczyłem! Nie to nie. Dawaj, sam zjem!
- Chcesz żebym ci z głodu padła?
- Marzę o tym! Przecież wtedy szybciej wygram. Siadam.
- Chyba sobie śnisz! Ja wygram te igrzyska!
Zadzieram nos pod chmury. Tom bierze udko i rzuca we mnie. Łapię je zębami i leniwie odgryzam kęs.
- Wyśmienite. Czym je doprawiłeś?
W jego oczach widzę iskierki.
- Tajemnica.
Pokazuję mu język. Jemy śniadanie i nie odzywamy się. Ale to nie jest niezręczna cisza. W sumie mnie nigdy cisza nie peszy.
Patrzę na Toma, nawet w moro kurtce wygląda zniewalająco.
Większość dziewczyn oglądało się za nim w dystrykcie. Jestem pewna, że jeśli wygra, to jeszcze bardziej będą na niego lecieć. Bogaty przystojniak? W dodatku miły i inteligentny? Zawsze. Może gdybym naprawdę wygrała, mogłabym być z Finnickiem. Nie. Nie. Przestań. Nie wygram. Nie wygram. Tu i teraz. Tom. Tylko on się liczy. Tylko jego przeżycie. Po kręgosłupie przelatuje mi dreszcz. I nie tylko moja śmierć.
Żeby chociaż przez chwilę nie myśleć o zabijaniu, biorę sobie drzewo na cel i zaczynam strzelać. Każda strzała wbija się w korę.
- Ohh, jaka z ciebie zdolna łuczniczka. Kto by pomyślał? - zadrwił Tom. Zrobiłam kwaśną minę.
- Tobie to się chyba nudzi.
Wzrusza ramionami i daje znak bym dalej strzelała. Gdy tylko napinam łuk zaczyna mnie rozpraszać. Czasami mam ochotę go kopnąć.
- Jeśli zaraz nie przestaniesz, to Ci coś zrobię. I to nie będzie nic miłego.
- Taaaak? A co?
- Skopię ci tyłek gnojku.
Unosi jedną brew. Zawsze mnie to fascynuje.
- Gdzie ty się nauczyłaś tak brzydko mówić?
- Nigdzie. - burczę, bo jestem zła na niego, że jest tak przystojny. A najlepsze jest to, że on jest tego nieświadomy. Serio, zawsze gdy jakaś panna się do niego przystawiała, on to olewał i w ogóle nie reagował. Ale wyznać mi miłość to się nie wachał. Dziwny z niego facet.
Wyciągam strzały z drzewa. Przy okazji sprawdzam groty. Mało się stępiły. Nadal mogą przebić skórę. Na samą myśl ściska mnie w żołądku.
Słyszę szepty. Czy może mi się zdawało? Patrzę na Toma. Też znieruchomiał. Jedno drzewo się zakołysało. A jeśli to zawodowcy? Jak na komendę wyciągamy broń. Ktoś tam jest. Doskakujemy do najbliższych drzew by nie można było nas trafić. Tom kiwa do mnie głową. Zaciskam pięści.
- Złaź z tego drzewa!
Cisza. Drzewo znieruchomiało. I zrobiło się ogólnie cicho.
- Powiedziałam złaź! Jak nie to strzelam!
Nie no, ewidentnie tam ktoś jest. Wychodzę zza drzewa. I widzę dwa cienie. Mam ochotę się roześmiać. Myślą, że ich nie widzę? Błąd. Widzę doskonale. Dwie osoby.
- Dobra, daje wam 3 sekundy! Raz! - zaciskam palce na łuku. Naprawdę zamierzam strzelić. - Dwa! - Chcecie zabawy zawodowcy? To będziecie ją mieli. - Trzy!
Czekam sekundę i napinam cięciwe. Obiecałam. Wybieram cień dalszy od pnia. Wydycham powietrze i strzelam. Najwyraźniej trafiłam. Z drzewa spadł chłopak. Robi mi się zimno. To nie zawodowiec.
To Ned.