Rozdział 13
Po kręgosłupie przelatuje mi dreszcz, kiedy słyszę ten głos przy uchu. Nigdy wcześniej go nie słyszałam. Mimo to, wiem do kogo należy.
- A co to za rybka wpadła w moją sieć?
- Zostaw mnie.
- Chcę tylko porozmawiać.
- Możesz to zrobić bez trzymania mi noża na gardle.
- Dobre spostrzeżenie. Tylko czy do mnie nie strzelisz jak cię puszczę? Jaką mam na to gwarancję?
- Żadną - warczę. Tak, wiem. Nie zbyt mądre postępowanie na kogoś, kto wisi na czyjejś łasce, ale chyba mu się to podoba, bo śmieje się ochryple.
- Wiesz Melissa, jesteś odważna. Lubię takie dziewczyny.
Wykorzystaj to! Myśl mała, myśl!
- Zabierz ten nóż, słońce.
Mój głos też jest ochrypły, ale bardziej ostry. Od tego zależy moje życie. Wystrzały armatnie rozdzierają powietrze. Tom gdzie jesteś?
Powoli zdejmuję strzałę z cięciwy rzucam ją na ziemię. Dbam o to, by Alex dobrze to widział. Stawiam wszystko na jedną kartę. Odwracam się do niego i opieram o drzewo. Opuszcza nóż, ale dalej trzyma go w garści. Patrzę mu śmiało w oczy.
- Co takiego masz mi do zaoferowania?
Uśmiecha się zadowolony. Chwycił grę. Opiera dłoń na drzewie tuż nad moim ramieniem. Robi mi się gorąco. Tylko nie wiem czy z nerwów.
- Powiedzmy, że taki niezwykły sojusz.
- Niezwykły.
- Niezwykły. - przeczesał dłonią czarne włosy. - Ty sobie będziesz zabawiać się dalej z tym Tomem, a ja będę polował z tamtą bandą. Potem, moja ty piękna amazonko, wykończmy naszych sympatycznych towarzyszy i zajmiemy się resztą.
Czuję lód na karku. To może być pułapka. Ale coś mi mówi, że on nie kłamie. Naprawdę chce tak zrobić. Czyżbym mu zaimponowała?
Patrzy na mnie wyczekująco. Nie podoba mi się błysk w jego oku. On naprawdę myśli, że na to pójdę?
- Spotkajmy się tu jutro. W południe.
- Ha, czyli się zgadzasz?
- Tego nie powiedziałam.
Bawi się kosmykiem moich włosów.
- No nie bądź taka. Razem możemy zawojować. Możemy. .
Kładę mu palec na ustach. Nachylam się do jego ucha i szeptam.
- Widzimy się jutro.
Mijam go i pewnym krokiem oddalam się od tego cholernego rogu. Czekam na atak, na szybujący we mnie nóż, na cokolwiek. Nie wytrzymuję i odwracam się.
Nie ma go. Alex zniknął.
***
Biegnę już dobrą godzinę. Po drodze nikogo nie spotkałam. Ani śladu Toma. Przezornie po drodze zostawiam znaki, by mógł mnie znaleźć. Łamię gałązki na tej samej wysokości. Przy odrobinie szczęścia znajdzie mój trop. Powinnam rozejrzeć się za wodą. Żałuję, że nie mam tego plecaka. Nachodzi mnie niebezpieczna myśl. Mogłabym po niego wrócić. Ale tam są zawodowcy. W sumie mam łuk i noże. Co mi może grozić?
Mała nie bądź głupia. Nie dasz rady czterem osobom, ile byś nie miała broni. Zdejmiesz dwóch, a reszta cię dopadnie. Ale jakiś sprytny plan to dobre rozwiązanie. Jest szansa, że Alex by się przyłączył. Ale co bym potem z nim zrobiła? Wlokę się dalej. Nie długo zacznie zmierzchać. Muszę znaleźć miejsce na nocleg. I wodę.
Słyszę płacz. Albo raczej szloch. Jak poparzona wspinam się na najbliższe drzewo i przykucam na konarze. Łuk mam w pogotowiu. Coś rusza się po prawej. Siadam pewniej i napinam cięciwe. Czekam. Pode mną przechodzi dziewczyna z 7. Opuszczam łuk. Czy ona jest idiotką? Chodzi bez broni po arenie, na dodatek płacze. W pierwszym odruchu chcę do niej podejść. W drugim zastrzelić. Na koniec postanawiam się nie odzywać i obserwować.
Wiem jak mogę jej pomóc. W dość oryginalny sposób, ale jednak.
Nie wachaj się.
Wyciągam nóż i ważę go w ręce. Biorę zamach i rzucam. Zgodnie z moim oczekiwaniem, wbił się w drzewo 3 centymetry przed jej nosem. Rozszerza oczy z przerażenia. Jest na tyle przytomna, by rozejrzeć sie dookoła. Chyba mnie nie zauważa. Szybko wyciąga nóż z drzewa i rzuca się biegiem. Uśmiecham się pod nosem. Dobrze zrobiłam. Organizatorzy niech myślą, że chciałam ją zabić, a ona ogarnęła się i ma broń. Myślę, że trzeba było jej takiego kopa. Zadowolona z siebie zchodzę.
Postanawiam poszukać wody. Swoją drogą jestem głodna. Powinnam zapolować. Ale najpierw woda. Strumyka szukałam dobrą godzinę. Właściwie można to nazwać potokiem czy czym tam. Nigdy nie byłam dobra z geografii. Woda nie wygląda na skażoną, bo widać ślady dzikich zwierząt przy brzegu. Dziki, sarny, o a nawet ryś. Myję twarz, ręce, kark. Zauważam kilka małych rybek przepływających miedzy kamieniami. Szybko zabieram się za plecenie sieci. Nauczyła mnie tego mama.
Gdy kończę, zaczyna zmierzchać. W między czasie odkryłam małą jaskinię. Tam przenocuję. Wyplotłam też matę do spania. Nałowiłam tak dużo ryb, że połowę muszę wyrzucić. Bez przerwy myślę o Tomie. Rozpalam małe ognisko, tak by było jak najmniej widoczne.
Objadam się tak, że nie mogę się ruszyć. Rybki były całkiem dobre. Staram się zatrzeć ślady, ale już robi się ciemno. Pełna obaw wpełzam do swojej jaskini.
Słyszę hymn Panem i znowu jestem zmuszona wyjżeć na zewnątrz. Proszę tylko nie Tom. Proszę. Mamo czuwaj nad nim. Proszę.
Na niebie wyświetlają się twarze poległych. Dziewczynka z 3. Chłopaki z 5, 6 i 8. Nie ma go! Nie ma Toma. Dziękuję.
Zabite zostały jeszcze dziewczyny z 6, 10 i 11. Dziękuję w myślach za ich ofiarę. Zostało nas 17.
Mój wzrok przykuwa ruch. Coś jest w krzakach. Pewnie jakieś zwierzę. Nie wiem kiedy złapałam taką schizę, ale nie będę w stanie spokojnie zasnąć, póki nie sprawdzę tego czegoś. Biorę łuk i zaczynam się skradać. Szczęście że noc jest jasna. Głupia pełnia.
Jestem metr od tego. I jestem na 100% pewna, że tam ktoś jest. Jak burza wpadam między drzewa, napinając łuk.
Widzę kształt na ziemi. Na mój widok już ma się zerwać, ale prawie krzyczę.
- Nie ruszaj się!
Patrzy na mnie i zaczyna się śmiać. O co mu chodzi?
Rozpoznaję ten śmiech. To on. To on!
***********
Oczywiście komentujcie, zostawiajcie blogi, czekam :D
poniedziałek, 24 marca 2014
środa, 19 marca 2014
Rozdział 12
Budzę się z myślą, że zostaje mi kilka dni życia. Trzeba je wykorzystać jak najlepiej.
Czuję dziwną siłę, rozpierającą moje ciało. Jest jeszcze przed świtem, a mimo to jestem wypoczęta. Tom dalej mnie obejmuje. Nie mogę się powstrzymać i wodzę palcami po jego przedramieniu. Nadgarstek. Palce. Takie silne. Splatam je ze swoimi. Uśmiecham się lekko. Taki mały gest, a tyle radości. W myślach dziękuję wszystkim za Toma. Co ja bym bez niego zrobiła? Zwariowałabym. Nie wiem ile tak leżę. W głowie krążą mi wspomnienia z Finnickiem. Wszystkie zamykam w szufladzie i nie chcę jej nigdy otwierać. Sprawiają mi ból.
Prawie dostaję zawału gdy Tom otwiera oczy. Zamieram. Spogląda na nasze dłonie. Uśmiecha się. Naprawdę się uśmiecha. Mam nadzieję, że nie rumienię się, aż tak jak myślę.
Dotyka mojego policzka. Zaczynam się bać, co narobiłam. Ja go odbieram jako przyjaciela. A to z pewnością nie jest przyjacielski gest. I tak zginiesz, rozbrzmiewa w mojej głowie. Nie możesz dać mu tej przyjemności? By wreszcie poczuł się kochany? Ale to nie w moim stylu. Chyba że... Nie będę udawać. Szukam w sobie i odkrywam, że naprawdę coś do niego czuję. Boże, ale co?
Czuję dziwną siłę, rozpierającą moje ciało. Jest jeszcze przed świtem, a mimo to jestem wypoczęta. Tom dalej mnie obejmuje. Nie mogę się powstrzymać i wodzę palcami po jego przedramieniu. Nadgarstek. Palce. Takie silne. Splatam je ze swoimi. Uśmiecham się lekko. Taki mały gest, a tyle radości. W myślach dziękuję wszystkim za Toma. Co ja bym bez niego zrobiła? Zwariowałabym. Nie wiem ile tak leżę. W głowie krążą mi wspomnienia z Finnickiem. Wszystkie zamykam w szufladzie i nie chcę jej nigdy otwierać. Sprawiają mi ból.
Prawie dostaję zawału gdy Tom otwiera oczy. Zamieram. Spogląda na nasze dłonie. Uśmiecha się. Naprawdę się uśmiecha. Mam nadzieję, że nie rumienię się, aż tak jak myślę.
Dotyka mojego policzka. Zaczynam się bać, co narobiłam. Ja go odbieram jako przyjaciela. A to z pewnością nie jest przyjacielski gest. I tak zginiesz, rozbrzmiewa w mojej głowie. Nie możesz dać mu tej przyjemności? By wreszcie poczuł się kochany? Ale to nie w moim stylu. Chyba że... Nie będę udawać. Szukam w sobie i odkrywam, że naprawdę coś do niego czuję. Boże, ale co?
Podnoszę rękę i dotykam go. Muszę się dowiedzieć. Przejeżdżam palcami po jego szyi, wędruję po szczęce. Docieram do ust. Obrysowuję je. Rozciągają się w jeszcze szerszym uśmiechu. W oczach widzę zadowolenie i coś, czego nigdy nie widziałam. Jakby głód. Zbliżamy się do siebie powoli, zahipnotyzowani swoimi oczami. To nie może być dobre co robię. Nie może. Nasze usta złączają się. Delikatnie, ale nie nie pewnie. A potem wybucha bomba. Nie wierzę, że naprawdę tego chcę. Przyciągam go do siebie i obejmuję za szyję. Jego palce błądzą po moich plecach, a moje ciało domaga więcej. Całuje mnie zachłannie. Zaczyna brakować mi tchu. Gdy muszę się od niego odsunąć, zalewa mnie fala niepewności. Co ja zrobiłam. Co ja najlepszego zrobiłam?! Mamo? Co teraz robić. Ja.. Ja go kocham. Znowu to robię. Znowu kogoś kocham. I znowu kogoś stracę. Przeklinam w duchu te cholerne igrzyska. Mam ochotę dopaść tego geniusza, który to wszystko wymyślił.
- Co to było, Melissa?
- Nie wiem. Sama się zastanawiam.
Gryzę nerwowo wargę. Wciąż czuję na niej jego dotyk. Oddechy mamy nie spokojne.
- To.. To chyba był okruch radości.
Nie pyta. Wie, że często zdarza mi się walnąć coś zrozumiałego tylko dla mnie.
Jedno mnie dziwi. Nie żałuję tego. Powinam czuć się wina. Finnick nie jest mi obojętny. I nigdy nie będzie. Szczerze, skoczyłabym za nim w ogień. A Tom... Jakkolwiek to zabrzmi, skoczyłabym za nim nawet w dwa ognie. Idiotka.
-I co my teraz zrobimy? - pyta leżąc na plecach i wpatrując się w sufit. Teraz mała przechodzimy do ofensywy. Finnick nie może się niczego dowiedzieć. Żebym tylko głos miała pewny.
- Zaczynają się igrzyska. Spróbujemy wygrać. - gramolę się spod kołdry - A teraz uważaj. Na arenie nie będziemy okazywać sobie głębszych uczuć. - idę do łazienki, myję twarz i w między czasie mówię - Jeśli organizatorzy coś zauważą, to po nas. Rozumiesz?
Patrzy na mnie zdziwiony. Trawi moje słowa. Chyba go nie przekonałam. Czas na cięższe działa. Siadam obok i biorę jego twarz w dłonie.
- Nie chcę, żebyś zginął w męczarniach. Zaufaj mi. Mam plan. - głaszczę go po policzku - Ukryjemy się gdzieś. Zrobimy własny obóz. Jak zawodowcy troszkę przeżedzą ten tłum, to wkroczymy do akcji. A pierwszymi których wykończymy, - uśmiecham się złowieszczo - będą oni.
Zamiast również się uśmiechnąć, kręci głową. On mnie do szału doprowadza.
- Nie podoba mi się to wszystko.
Przechylam głowę i wpijam się w jego usta.
- A to ci się podoba? Jeśli tak, masz jakąś godzinę, by się tym nacieszyć. Potem możesz o tym zapomnieć.
- Zadziwiasz mnie. W jednej chwili nie chcesz żyć, a w drugiej masz całkiem nie źle przemyślany plan na przetrwanie.
Przełykam ślinę.
- Bo mam dla kogo przetrwać.
Uśmiecha się smutno. Co ja znowu powiedziałam? Ogarnia mnie panika.
- To nie tak jak myślisz! Mnie nic już nie łączy z Finnickiem. Ja..
- Ciii - położył mi palec na ustach - Nie tłumacz się. Ja tylko chcę, żebyś była szczęśliwa.
W oczach zbierają mi się łzy.
- Ja też chcę żebyś był szczęśliwy. Nie przeżyję bez ciebie. Proszę...
- Posłuchaj, na ciebie będzie ktoś czekał.
- Nie prawda. Mój ojciec nawet mi nie będzie kibicował.
Patrzy długo w okno.
- Nie mówiłem o nim.
Czuję, jakby ktoś przywalił mi w twarz. Łapię się ta tym, że przytulam go z całej siły.
- Nikt nie będzie mi w stanie ciebie zastąpić.
- Nawet nie będzie próbował.
Podrywam się z łużka. To Finnick stoi w drzwiach. Ze złości aż zaczęłam dygotać.
- Ile ty tam stoisz, co?!
- Wystarczająco długo, by zrozumieć. A teraz chodźcie. Styliści czekają.
Patrzę na Toma, on jak gdyby nigdy nic uśmiecha się i rzuca przez ramię wychodząc:
- Do zobaczenia na zachodzie.
Czekam 2 sekundy i wściekła rzucam się na Finnicka, wciągam go do pokoju i przypieram do ściany. Wygląda na trochę zdezorientowanego.
- Co ty sobie wyobrażasz? - syczę - Wchodzisz do mnie bez pytania, mieszasz się do moich spraw. I jeszcze jedno. Nigdy nie wybaczę ci tego, że prosiłeś Toma o poświęcenie dla mnie życia. Nigdy.
Z furią wychodzę. Dawno mnie tak ktoś nie wyprowadził z równowagi. Tess już na mnie czeka.
***
Siedzę z innymi trybutami w poduszkowcu. Wszczepili nam nadajniki do przedramienia. Wiozą nas na tę cholerną arenę. Zawodowcy rzucają mi groźne spojrzenia. Wszyscy oprócz Alexa. Uśmiecha się zagadkowo. Jakbyśmy mieli wspólny sekret. Co on planuje?
Patrzę na Toma. Jest blady, ale wygląda na zdecydowanego. Zachód. A jak będziemy bezpieczni, wyciągnę z niego wszystko co powiedział mu Finnick.
***
Cylinder się zamyka, a mnie uderza adrenalina. Wyjedziemy na górę i będziemy się zabijać. Nogi aż rwą mi się do biegu.
Jadę na górę. Wygładzam moro kurtkę i czarne spodnie. Strój jest świetny. Wygodny, funkcjonalny i dobrze dopasowany. Już nie wspominając o kolorach.
Z radością witam promienie słoneczne. Rozglądam sie uważnie. Tom jest 3 stanowiska dalej. Ja jestem centralnie na przeciwko wejścia do rogu. Słońce idealnie nade mną. Południe.
30 sekund.
Jest łuk! Ten sam czarny co na ćwiczeniach. Jesteś mój skarbie. Zawodowcy są rozsypani po drugiej stronie. Obok łuku widzę jeszcze komplet noży. To dla Toma. I jest jeszcze plecak.. nie. Nie uniosę tyle na raz. Łuk. A jak się uda, to noże.
15. 10. 5.
Huk rozdziera powietrze. Ale ja jestem gotowa. Biegiem rzucam się do łuku. Zostały mi dwa metry. Łapię kołczan i w biegu przerzucam go przez plecy. Łuk mam w garści. Noże! Doskakuję i zakładam szybko pas. Biegnę na zachód. A przynajmniej tak mi się zdaje. Już prawie znikam wśród drzew, ale właśnie obok ucha przeleciał mi oszczep. Oho, mam towarzystwo. Czekam na drugi. Chowam się za pniem i nakładam strzałę. Gotuje się we mnie. Wychylam się zza drzewa i szukam celu. To Meryl biegła za mną. Ale teraz jest do mnie tyłem i mierzy oszczepem do kogoś innego. Decyzję podejmuję błyskawicznie. Nie pozwolę zabić jej bezbronnego dzieciaka. Dociągam cięciwę do policzka. Instynkt podpowada mi, że coś jest nie tak. Zamieram. Czuję zimno na szyji. To metal.
------------
No to tak xD na samym początku, chcę podziękować LucE, zainspirowałaś mnie do tego rozdziału troszkę, więc dziękuję :) przyjmij to jako małą dedykację :D oczywiście komentujcie i zostawiajcie swoje blogi, które chętnie przeczytam ;)
- Co to było, Melissa?
- Nie wiem. Sama się zastanawiam.
Gryzę nerwowo wargę. Wciąż czuję na niej jego dotyk. Oddechy mamy nie spokojne.
- To.. To chyba był okruch radości.
Nie pyta. Wie, że często zdarza mi się walnąć coś zrozumiałego tylko dla mnie.
Jedno mnie dziwi. Nie żałuję tego. Powinam czuć się wina. Finnick nie jest mi obojętny. I nigdy nie będzie. Szczerze, skoczyłabym za nim w ogień. A Tom... Jakkolwiek to zabrzmi, skoczyłabym za nim nawet w dwa ognie. Idiotka.
-I co my teraz zrobimy? - pyta leżąc na plecach i wpatrując się w sufit. Teraz mała przechodzimy do ofensywy. Finnick nie może się niczego dowiedzieć. Żebym tylko głos miała pewny.
- Zaczynają się igrzyska. Spróbujemy wygrać. - gramolę się spod kołdry - A teraz uważaj. Na arenie nie będziemy okazywać sobie głębszych uczuć. - idę do łazienki, myję twarz i w między czasie mówię - Jeśli organizatorzy coś zauważą, to po nas. Rozumiesz?
Patrzy na mnie zdziwiony. Trawi moje słowa. Chyba go nie przekonałam. Czas na cięższe działa. Siadam obok i biorę jego twarz w dłonie.
- Nie chcę, żebyś zginął w męczarniach. Zaufaj mi. Mam plan. - głaszczę go po policzku - Ukryjemy się gdzieś. Zrobimy własny obóz. Jak zawodowcy troszkę przeżedzą ten tłum, to wkroczymy do akcji. A pierwszymi których wykończymy, - uśmiecham się złowieszczo - będą oni.
Zamiast również się uśmiechnąć, kręci głową. On mnie do szału doprowadza.
- Nie podoba mi się to wszystko.
Przechylam głowę i wpijam się w jego usta.
- A to ci się podoba? Jeśli tak, masz jakąś godzinę, by się tym nacieszyć. Potem możesz o tym zapomnieć.
- Zadziwiasz mnie. W jednej chwili nie chcesz żyć, a w drugiej masz całkiem nie źle przemyślany plan na przetrwanie.
Przełykam ślinę.
- Bo mam dla kogo przetrwać.
Uśmiecha się smutno. Co ja znowu powiedziałam? Ogarnia mnie panika.
- To nie tak jak myślisz! Mnie nic już nie łączy z Finnickiem. Ja..
- Ciii - położył mi palec na ustach - Nie tłumacz się. Ja tylko chcę, żebyś była szczęśliwa.
W oczach zbierają mi się łzy.
- Ja też chcę żebyś był szczęśliwy. Nie przeżyję bez ciebie. Proszę...
- Posłuchaj, na ciebie będzie ktoś czekał.
- Nie prawda. Mój ojciec nawet mi nie będzie kibicował.
Patrzy długo w okno.
- Nie mówiłem o nim.
Czuję, jakby ktoś przywalił mi w twarz. Łapię się ta tym, że przytulam go z całej siły.
- Nikt nie będzie mi w stanie ciebie zastąpić.
- Nawet nie będzie próbował.
Podrywam się z łużka. To Finnick stoi w drzwiach. Ze złości aż zaczęłam dygotać.
- Ile ty tam stoisz, co?!
- Wystarczająco długo, by zrozumieć. A teraz chodźcie. Styliści czekają.
Patrzę na Toma, on jak gdyby nigdy nic uśmiecha się i rzuca przez ramię wychodząc:
- Do zobaczenia na zachodzie.
Czekam 2 sekundy i wściekła rzucam się na Finnicka, wciągam go do pokoju i przypieram do ściany. Wygląda na trochę zdezorientowanego.
- Co ty sobie wyobrażasz? - syczę - Wchodzisz do mnie bez pytania, mieszasz się do moich spraw. I jeszcze jedno. Nigdy nie wybaczę ci tego, że prosiłeś Toma o poświęcenie dla mnie życia. Nigdy.
Z furią wychodzę. Dawno mnie tak ktoś nie wyprowadził z równowagi. Tess już na mnie czeka.
***
Siedzę z innymi trybutami w poduszkowcu. Wszczepili nam nadajniki do przedramienia. Wiozą nas na tę cholerną arenę. Zawodowcy rzucają mi groźne spojrzenia. Wszyscy oprócz Alexa. Uśmiecha się zagadkowo. Jakbyśmy mieli wspólny sekret. Co on planuje?
Patrzę na Toma. Jest blady, ale wygląda na zdecydowanego. Zachód. A jak będziemy bezpieczni, wyciągnę z niego wszystko co powiedział mu Finnick.
***
Cylinder się zamyka, a mnie uderza adrenalina. Wyjedziemy na górę i będziemy się zabijać. Nogi aż rwą mi się do biegu.
Jadę na górę. Wygładzam moro kurtkę i czarne spodnie. Strój jest świetny. Wygodny, funkcjonalny i dobrze dopasowany. Już nie wspominając o kolorach.
Z radością witam promienie słoneczne. Rozglądam sie uważnie. Tom jest 3 stanowiska dalej. Ja jestem centralnie na przeciwko wejścia do rogu. Słońce idealnie nade mną. Południe.
30 sekund.
Jest łuk! Ten sam czarny co na ćwiczeniach. Jesteś mój skarbie. Zawodowcy są rozsypani po drugiej stronie. Obok łuku widzę jeszcze komplet noży. To dla Toma. I jest jeszcze plecak.. nie. Nie uniosę tyle na raz. Łuk. A jak się uda, to noże.
15. 10. 5.
Huk rozdziera powietrze. Ale ja jestem gotowa. Biegiem rzucam się do łuku. Zostały mi dwa metry. Łapię kołczan i w biegu przerzucam go przez plecy. Łuk mam w garści. Noże! Doskakuję i zakładam szybko pas. Biegnę na zachód. A przynajmniej tak mi się zdaje. Już prawie znikam wśród drzew, ale właśnie obok ucha przeleciał mi oszczep. Oho, mam towarzystwo. Czekam na drugi. Chowam się za pniem i nakładam strzałę. Gotuje się we mnie. Wychylam się zza drzewa i szukam celu. To Meryl biegła za mną. Ale teraz jest do mnie tyłem i mierzy oszczepem do kogoś innego. Decyzję podejmuję błyskawicznie. Nie pozwolę zabić jej bezbronnego dzieciaka. Dociągam cięciwę do policzka. Instynkt podpowada mi, że coś jest nie tak. Zamieram. Czuję zimno na szyji. To metal.
------------
No to tak xD na samym początku, chcę podziękować LucE, zainspirowałaś mnie do tego rozdziału troszkę, więc dziękuję :) przyjmij to jako małą dedykację :D oczywiście komentujcie i zostawiajcie swoje blogi, które chętnie przeczytam ;)
czwartek, 13 marca 2014
Rozdział 11
Nie długo wychodzę na scenę. Głowa boli mnie od płaczu. Tess poszła po jakiś dobry środek przeciwbólowy. Gdy go połykam, patrzy na mnie zmartwiona.
- No opowiadaj co się stało.
- To nienajlepszy pomysł..
- Oh dawaj. Będzie ci lżej.
Wzdycham męczeńsko, ale mówię wszystko od początku. W między czasie zdążyła mnie ubrać, a teraz mnie maluje. Nie wiele widzę. Przed oczami mam mgłę. Zastyga z pędzelkiem przy mojej twarzy.
- A Tom?
- Co Tom?
- Zależy ci na nim. Może powinnaś szukać oparcia u niego. - wzrusza ramionami i wznawia nakładanie mi na twarz pudru. To co mówi jest całkiem sensowne.
- Ale on jest na mnie zły. Nie wiem, czy chce ze mną rozmawiać.
- Na pewno chce. Przecież jest twoim przyjacielem.
Jakoś na sercu robi mi się lżej. Może ma rację.
Nie powinnam się przywiązywać do Finnicka. Właśnie złamałam mu serce. Z resztą sobie chyba też... Byłam głupia wiążąc się z nim. Z każdą minutą zatapiam się głębiej w swojej apatii. Zbieram siły przed tym chorym występem.
- No skończyłam. Wstań do lustra.
Staję przed lustrem i zapiera mi dech. Już nic nie zastało z dziewczyny wyrzuconej na brzeg. Jestem jak.. jak..
- Bogini śmierci. - mówi Tess, jakby czytała w moich myślach. Jestem przerażająco piękna. Suknia jest do ziemi, zwiewna i czarna jak smoła. Na górze jest bardzo dopasowana , z odkrytymi plecami i dekoltem w kształcie serca. Funkcję ramiączek pełni delikatna czarna koronka udająca rękawki, otulająca cały mój tułów i lekko rozszerzająca się do końca sukienki. Włosy mam pofalowane, opadające luźno na ramiona. Całość dopełnia makijaż. Ciemny, tajemniczy, przydymiony. Olśniewający. Jestem piękna. Uśmiecham się nie śmiało do odbicia. Tess promienieje dumą.
-Dziękuję ci.. Naprawdę.. Jest prześliczna.
Przytulam się do niej. Może ona nie jest kolorowym dziwadłem z kapitolu.
- Teraz idź, i ich oczaruj.
Kiwam głową i idę do wskazanych drzwi.
W wielkim ciemnym pomieszczeniu tłoczą się już trybuci. Widzę Toma. Prezentuje się równie wspaniale co ja. Gdy do niego podchodzę, wygląda na zaskoczonego. Przybieram dumną pozę.
- I jak? - unoszę wysko podbródek, powstrzymując się od śmiechu.
- Przepięknie. - mówi odkłaniając się przesadnie. Mam wrażenie, że jest jak dawniej. Że znowu wygłupiamy się w dystrykcie.
- Ty też nie masz niczego sobie. - dodaję jakby z lekkim niesmakiem. Poczym śmiejemy się, co dobrze mi robi po tych wszystkich beznadziejnych wydarzeniach minionych dni. Odprężam się i zatracam w rozmowie z Tomem narzekając na wszystko. Aż nagle wszystko cichnie i zaczynają się wywiady. Dość szybko przychodzi moja kolej. Jestem spięta. Widzi mnie całe Panem. Biorę głęboki wdech. Gotowa. Wychodzę na scenę. Wita mnie aplaus publiczności. Czuję, jakby nagle wiatr zawiał w moje żagle. Jak w transie odpowiadam na pytania prowadzącego. Chyba zdążyłam go polubić. Myślę, że publiczność też mnie polubiła, mimo tego, że starałam się być jak najbardziej naturalna. Słyszę swój perlisty śmiech i zastanawiam się, kiedy ostatnio tak się śmiałam. Chyba za czasów dzieciństwa. Pocieszona takim obrotem spraw, zchodzę ze sceny.
Na górze dopada mnie podekscytowana Ines i gratuluje mi występu. Uśmiecham się leciutko na widok idącego Finnicka. Nie mogę odczytać wyrazu jego oczu.
- Dobra robota.
Rzuca obojętnie. To ton mentora. Wysupłany z emocji. Niemal czuję zimno przepaści rosnącej między nami. Już wiem, że go straciłam. W ogóle nie powinam go nigdy mieć. To był błąd. Nie powinnam. Wiedziałam jak to się skończy.
Ruszam szybko do pokoju by nie zobaczył moich łez.
Na kolacji zjawiam się później niż wszyscy. Mam nadzieję, że udało mi się zasmakować makijażem opuchnięte oczy. Nic nie czuję siadając do stołu. Jednak gdy pastwię się nad swoimi ulubionymi żeberkami, czuje jak Tom ściska moją rękę pod stołem. Podnoszę na niego wzrok. Jest zatroskany i na pewno wie, że coś jest nie tak. Wzdycham i zmuszam się do wpakowania sobie marchewki do ust. Muszę jeść, przed igrzyskami. Nie mogę znieść tej ciszy przy stole. Dopijam wino z kieliszka, ale po zastanowieniu dolewam płynu z karafki i biorąc kieliszek wychodzę. W połowie drogi do pokoju ktoś łapie mnie za rękę. Odwracam się wściekle. To Tom. Szybko się uspokajam. Dalej mnie trzyma. Jego oczy są niczym dwa sople lodu.
- Chodź.
Ciągnie mnie do mojego pokoju. Już na wejściu zabiera mi wino. Spoglądam na nie tęsknym wzrokiem.
- Teraz idziesz do łazienki, kąpiesz, przebierasz w piżamę, potem opowiesz mi wszystko.
Jego ton nie zostawia wątpliwości, że nie da się spławić. Bez zastanowienia wykonuję jego polecenia. Gdy spłukuję włosy słyszę lekkie zamieszanie i szepty. Czy to był Finnick? Postanawiam to olać. Na tym etapie mam naprawde wszystko gdzieś.
Wychodzę z łazienki i widzę Toma, siedzącego na podłodze, z tacą pełną przysmaków. Wiedział, że nie odmówię żadnego z nich. Zwłaszcza gorącej czekolady. Powstrzymuję się przed rzuceniem na te pyszności i przysiadam obok niego. Przechylam głowę czekając na rozwinięcie sytuacji. Nie mogę się nadziwić, jak zmienił się przez te lata. Z chudzielca wyrósł z niego mężczyzna. Włosy lekko opadają mu na czoło. Są kaszatanowe. A oczy... Właśnie wpatrują się we mnie z uwagą. W nich można się utopić.
- Wiesz, o niczym bardziej nie marzę niż o twoim szczęściu. Chcę ci podziękować za te wszystkie lata. Jesteś moją skałą.
Uśmiecha się łagodnie. Chyba nic nie jest w stanie zachwiać jego równowagi.
- Ale wiesz, że ja nie potrzebuję ochrony? A tym bardziej niańki.
O nie. Nie, nie, nie, nie! Dowiedział się? Ale skąd? Stop. Mała zastanów się. Mówiłaś to na początku. Że chcesz żeby przeżył. Ale wtedy byłam upita, mógł nie wziąć tego na serio. Jest jeszcze jedna osoba. Finnick.
Postanawiam podejść do tego z rezerwą.
- A o co chodzi?
- O to, że sam potrafię o siebie zadbać i nie chcę byś się poświęcała dla mnie.
Zamieram z pianką w ustach. Nachyla się do mnie do mnie i ledwie słyszalnie szepta:
- Wygraj. Dla mnie.
Zabawne, że już druga osoba mi to mówi. Robi się niebezpiecznie. Nie chcę go okłamywać. Tak bardzo nie chcę.
- Dobrze.
Bierze moją dłoń i delikatnie głaszcze. Przechodzi mnie dreszcz. Jego dotyk jest taki kojący. Postanawiam zaryzykować i kładę głowę na jego kolanach. Czuję, jak gładzi mnie po włosach. Najpierw nieśmiało, jakby bał się że mu ucieknę. Zamykam oczy i poddaję się uczuciu nicości, spokoju. Bezpieczna. Kiedy znowu otwieram oczy, przypatruje mi się uważnie. Wygląda na zamyślonego.
- Co jest?
- Po prostu tak dawno nie rozmawialiśmy ze sobą szczerze. I nie okazywaliśmy sobie uczuć.
Tępy ból rozlewa się po moim ciele. Jaka ja jestem okropna. Zakłamana. Jestem zimną, bezduszną suką. Z piersi wyrywa mi się szloch. Za tysiąc pięćset lat nie będę na niego zasługiwała. Jest taki dobry. A ja go okłamuję.
- Ej, co się stało?
Nie odpowiadam. Bierze mnie w ramiona i kołysze jak małe dziecko.
- No już. Damy radę. Każdy ma chwile słabości. Cicho.
Opieram głowę o jego pierś. Chyba zmoczyłam mu całą koszulkę łzami.
- Tom jestem tym zmęczona. Już nie mogę. Próbowałam być silna. Mam nadzieję, że szybko zginę.
- Nie mów tak. Proszę nie mów.
W jego głosie słyszę autentyczny ból.
- Nie odchodź.. - łkam.
- Nie będę.
Patrzę na jego twarz. Boże, jaki on jest silny. Nie płacze. Wierzy we mnie. Chce, żebym to ja wygrała. Głaszcze mnie po policzku. Chłonę ten dotyk jak nigdy dotąd. Napełnia mnie spokojem. Zastanawiam się, czemu nigdy tego nie zauważyłam. Zamykam oczy. Chyba myśli, że śpię. Przenosi mnie na łużko. Stoi chwilę nade mną i już ma odejść, ale chwytam go za rękę.
- Nigdzie nie idziesz. - mamrotam i pociągam go lekko do siebie. Jakby nie pewnie, z ociaganiem wykonuje polecenie. Otacza mnie ramieniem. Wreszcie zasypiam.
Subskrybuj:
Posty (Atom)